Profile
Blog
Photos
Videos
Dzisiaj będzie uroczyście. I rewolucyjnie. Dzisiejszy wpis piszę ja, z zaangażowaniem, więc będzie na temat i do rzeczy. Krótki rys historyczny: zachęcony rewolucją na Kubie i pierwszymi sukcesami w Kongo, Che Guevara przybywa w 1966 roku do Boliwii z paszportem urugwajskim i w przebraniu. Wraz z nim kilku innych partyzantów. Kraj jest biedny, lud rozgoryczony, a przy tym Boliwia graniczy z pięcioma innymi państwami – Che decyduje więc założyć tu obóz szkoleniowy dla partyzantów. Guerrilleros na początku jest tylko kilkunastu, potem kilkudziesięciu. W celach szkoleniowych kupują małą działkę na południu Boliwii w departamencie Santa Cruz. Nawiązują się kontakty z boliwijskim KC i rozpoczynają szkolenia. Działka jednak nie jest położona w dżungli, ale w dość widocznym miejscu, więc szybko wpada na nią wojsko. Rozproszeni partyzanci dzielą się na grupy. Pierwsza grupa – Joaquina – zostaje dość szybko wybita i wyłapana przez armię, której pomagają instruktorzy CIA. Grupa Che broni się trochę dłużej, zakładając prowizoryczne obozy pod miejscowością La Higuera i Pucará w Santa Cruz. Od czasu do czasu kupują jakieś leki w wioskach i dzielnie kryją się w lesie, licząc na poparcie wieśniaków. Wieśniacy jednak boją się represji wojska, a poza tym nie wiedzą za bardzo, o co właściwie Che chodzi. Idea rewolucji jest im całkowicie obca. Niektórzy mają nawet Che za narkogangstera, których zawsze w boliwijskiej dżungli było wielu. W niezliczonych potyczkach z wojskiem rebelianci powoli stają się rasą ginącą. Koniec końców Che, podobnie jak wielu z ich compadres wcześniej, zostaje wydany przez jakiegoś rezolutnego chłopa i schwytany wraz z dwoma ostatnimi towarzyszami w październiku 1967. Zostają zabrani do La Higuera i uwięzieni w budynku szkoły. Komendant kontaktuje się z agentami CIA używając kryptonimu: „Mamy tatuśka”. Agent uprzejmie odpowiada: „Pozdrów tatusia od nas”, co oznacza wyrok śmierci na partyzantów. Następnego dnia wyrok zostaje wykonany, a ciała partyzantów przetransportowane helikopterem do pobliskiego miasta Vallegrande, gdzie w budynku ówczesnej pralni ciało Guevary zostaje pokazane prasie. Potem zostaje w nocy cichcem zabrane przez wojsko i zakopane w nieznanym miejscu. Dopiero w 1997 roku zostaje odkryte przez gadulstwo pewnego pijanego generała i zabrane z honorami na Kubę. I tak do czasów Evo Moralesa zapał rewolucyjny w Boliwii nieco przygasł.
Wybraliśmy się śladem Che do miejscowości Vallegrande i La Higuera. Po 6,5 godzinnej podróży z Santa Cruz piękną górską drogą znaleźliśmy się w sympatycznym górskim miasteczku. Na własną rękę zwiedziliśmy budynek słynnej pralni pełen rozegzaltowanych napisów wybazgranych przez pryszczatych entuzjastów brodatego herosa. Były też całkiem świeże kwiatki. Potem spróbowaliśmy obok miejscowego lotniska zwiedzić miejsce pochówku Che, ale było zamknięte. Trzeba przyjść z przewodnikiem.
Następnego dnia wzięliśmy taksówkę do La Higuera. Ta mała wioseczka położona od Vallegrande o dwie godziny serpentynowania po miejscowych górach to oaza spokoju. Byliśmy jedynymi turystami oprócz dwóch smętnych Francuzek. Zwiedziliśmy budynek słynnej szkoły, przeczytaliśmy znane już w Vallegrande podniosłe cytaty na ścianach, obejrzeliśmy ołtarzyk i przeszliśmy się po wiosce, która cała jest właściwie jednym wielkim mauzoleum wystawionym Che. Pani kustoszka z żalem przepraszała, że nie może nam dać buteleczki z ziemią nasiąkniętą krwią Che, bo się skonczyły. A myśleliśmy, że relikwie mnożą się w nieskonczoność, stosownie do zapotrzebowania. Zabawne jest tu to, że sklep „Czerwona Gwiazda” sąsiaduje tu z ideowo umieszczonym graffiti „NIE komercjalizacji Che!” Wysłuchaliśmy też za jedyne 2 USD relacji świadka tamtych epokowych wydarzeń, p. Alsina, który jednak tak bełkotał, że większości musieliśmy się domyślać. W drodze powrotnej zeszliśmy sobie do wąwozu Churo, w którym brodacz został schwytany. Zejście było fajne, choć na dole nic kompletnie nie było, oprócz małego napisu na skale i pary krów. Za to podejście 300 m (różnica wysokości!) z powrotem do szosy przy 35C upale, na wysokości 2200 m npm i z grypą w rozkwicie (to u mnie) było kompletnie niewykonalne. Ledwo żywy dotarłem do taksówki po 1,5 godzinie (zejście zajęło 40 minut). Powrót do Vallegrande na noc
Następnego dnia zaczęliśmy się zbierać do Santa Cruz. Przedtem jednak zwiedziliśmy małe mauzoleum wystawione Che w Vallegrande w miejscu odnalezienia zwłok, przeczytaliśmy to co zawsze na ścianach, obejrzeliśmy kolejne muzeum, w tym słynny zlew, na którym leżały zwłoki Che, zahaczyliśmy o małą knajpkę w której lokalny artysta powyżywał się na brodaczu oblepiając jego obrazami w różnych pozach (także na łożu śmierci) każdą wolną ścianę w tym przybytku. Z zadowoleniem skonstatowaliśmy, że pokłady głupoty ludzkiej od 1967 roku bynajmniej nie zmalały i wsiedliśmy do autobusu. Misja wykonana, komendancie.
- comments