Profile
Blog
Photos
Videos
Kolumbijski styczen, jako miesiac wakacyjny, obfituje we wszelkiej masci fiesty, festiwale i imprezki. Sa wiec dni wody, dni farby, dni róż, dni palm, dni osłów i inne ciekawe biesiady. Wiekszosc z nich jest tylko okazja do solidnego popicia pod jakims kolorowym szyldem, ale niektore sa ciekawsze niz inne. Co zagnalo nas wiec do miasta na S.?
O nieludzkiej godzinie porannej (5:30) autobus z Medellín wysadził nas w „dusznym i zakurzonym miasteczku, centrum hodowli bydła” (nasz przewodnik) – Sincelejo. Po zalogowaniu sie w hotelu Sheraton (bedzie zdjecie), wyszlismy na miasto, ktore sprawiało wrażenie głęboko zapyziałego. Ulicami snuły się osły i ludzie i faktycznie wokół unosił się kurz, a do jedzenia były tylko chipsy i batoniki na ulicznych straganach. Panował marazm. Jedynym niepasującym do całości elementem, który wyjaśniał jednocześnie pustkę w centrum i naszą obecność w Sincelejo były wszechobecne afisze reklamujące Doroczny Festyn z Bykami Walk Zagrodowych, albo coś w tym rodzaju. Po hiszpańsku zwie się ta uroczystość Fiesta de Corralejas i organizowane jest co roku. Założenie jest podobne do tradycyjnych walk byków (corrida), ale różnica polega na tym, że na ogromną arenę wpuszczanych jest ok. 300 śmiałków (profesjonalni zaganiacze bydła oraz zwykłe, ciekawe ziomki, które są na tyle głupie, żeby się narażać) i jeden byk, przystrojony wstążeczkami jak na pierwszą komunię. Byk wychodzi spokojny jak chomik w styczniu, ale od czego zgraja dziarskich chłopaków? Na początku więc na byka się krzyczy, aby nie stał tak i ruszył zad. Następnie się go lekko poszturchuje i kopie. Potem rzuca się w niego różnymi niezbyt groźnymi przedmiotami. Następnie, kiedy byk zaczyna już fikać szukając ofiar, zaczyna się tradycyjna zabawa ze szmatami. Różnica jest taka, że tu szmaty nie zawsze są czerwone, bo to jest Kolumbia, kraj geszeftu. Na szmatach jest zwykle logo sponsora szmaty i kolor też jest odpowiedni. Dodatkowo, nie każdego stać na szmatę, więc niektórzy biegają z parasolami, również noszącymi logo sponsorów. Oprócz nich biegają też śmiałkowie z kolorowymi pikami, które starają się ze wszystkich sił zatknąć na byku. Podkraść się niepostrzeżenie, dziabnąć byka piką i uciec w jednym kawałku to nie lada sztuka, ale na moich oczach wszystkim się to jakoś udało, choć niektórzy się przewracali (ale byk w międzyczasie tracił zainteresowanie). W środku tego wszystkiego kręci się również kilku odpicowanych facetów na koniach z lassem, których zadaniem jest hamowanie ambicji byka, gdyby jej poziom niebezpiecznie wzrósł. W miejscach areny, w których nie ma byka, koni ani „szmaciarzy”, pojawiają się znikąd faceci niosący wielkie transparenty reklamowe (klub ze striptizem, hotele, warsztaty samochodowe, pizzerie, pasmanterie, wszystko co da się zareklamować) a raz na jakiś czas przeparaduje też ku uciesze tłumu jakiś facet przebrany za kobitkę. Najbardziej emocjonujące obok areny miejsca to trybuny dolne, leżące dokładnie na poziomie rogów byka i oddzielone od niego cienką deseczką. Nasz bohater zapędzony w kozi róg potrafi w okamgnieniu zamienić grupę twardych dopingujących latynoskich byczków w grupę pofajdanych ze strachu jałówek pnących się z drżeniem w górę po cienkich szczebelkach trybun.
W międzyczasie na trybunach górnych publiczność także szaleje, ale nie z nadmiaru adrenaliny. Tu bowiem poziom komercjalizacji jest dużo większy niż na arenie. Między wąskimi ławeczkami średnio raz na 8 sekund przeciskają się sprzedawcy wszystkiego, co sobie zamarzysz (nie zauważyłem tylko dewolajów, ale z tym akurat problem w Kolumbii). Raz na jakiś czas pojawia się też „weteran”, czyli facet z obrzydliwymi bliznami po byczych rogach na poharatanym brzuchu, zbierający datki za swą bohaterskość (a raczej za niezdarność, bo dał się kiedyś bykowi złapać).
Wróćmy do byka. Uprzedzę tutaj głosy wszystkich obrońców praw zwierząt, bydlątko nie jest zabijane. Kiedy już się zmęczy (zwykle po kilku minutach) i przestanie reagować na kalumnie werbalne tudzież kuksance zostaje z naręczem pik w plecach zapędzony do zagrody i zastępowany swoim kompanem. Celem całości oprócz wielkiej, festyniarskiej zabawy (biesiada wokół areny ma rozmiary wręcz gigantyczne, ale odpusty na całym świecie wyglądają identycznie, więc oszczędzę opisu) jest bowiem sprawdzenie wartości kilkunastu egzemplarzy byczego rodu z danej hodowli i jednocześnie reklama konkretnego hodowcy. Byków przez całe 6 godzin zabawy przewija się około 40 (kilku hodowców), a dni jest pięć. Fiesta nazywa się Festiwalem 20 stycznia, ale daty są zmienne i dostosowywane do wypadalności weekendu w danym roku. W tym roku były to dni 17-21 stycznia.
Oczywiście byk jest męczony, oczywiście zalicza dziurki w plecach, oczywiście jest stresowany, bity i poniżany, a nawet dyskryminowany i wyszydzany, gdy nie chce już walczyć, ale przynajmniej, w odróżnieniu od tradycyjnej corridy, po imprezie wraca do domu, gdzie czeka na niego życie uslane różami (i żonami). Ma też szanse poharatać któregoś ze swych 300 prześladowców, choć to nie zdarza się często. W tym roku bilans to 5 ciężko rannych, ale naszego dnia akurat wszyscy zeszli z areny o własnych siłach. Bilet kosztuje ok. 30 zł. Zabawa choć nie nazwałbym jej zdrową, jest dość interesująca i warto się wybrać, gdybyście akurat byli w Sincelejo któregoś roku w styczniu.
- comments