Profile
Blog
Photos
Videos
Wreszcie z Salty wyruszamy do San Pedro de Atacama. Przez tydzień granica z Chile była nieprzejezdna, bo w górach kupa śniegu spadła. Dlatego autobus wypełnia się turystami, którzy na wyjazd czekają od kilku dni. W połowie drogi, czyli po pięciu godzinach dojeżdżamy na lunch do jakiegoś zajazdu na bezdrożu i kierowca jest na tyle miły, że czeka aż go przełkniemy i dopiero serwuje nam złe wieści. Okazuje się, że z powodu śnieżycy na drodze utknęły ciężarówy i droga znowu jest zastawiona. Rzecz w tym, że raport z trasy przychodzi tylko dwa razy dziennie. Wieczorny był optymistyczny i nasz autobus wyruszył o świcie, zanim dotarła poranna aktualizacja. No to z powrotem do Salty. Na szczęście firma nie krzak i nazajutrz znowu wyruszamy na ten sam bilet, tym razem z powodzeniem. San Pedro to małe miasteczko, więc ma też mały i gówniany posterunek graniczny. Z braku skanera, rozbebeszają nam nieco bagaże. Komuś rekwirują jakieś przyprawy, ale nasze przechodzą bezpiecznie. Lokujemy się na campingu Los Cañares u sympatycznego uchachanego gościa. Pył straszny, ale wesoło. Nazajutrz do naszej paczki dołącza Krzysiu, gościu, który rozbawiłby umarłego. Jedziemy do Doliny Księżycowej – dość badziewna wycieczka, bo zimą wcześnie słońce zachodzi i nie zwiedza się jaskiń solnych. A sama Dolina Księżycowa swojej nazwy absolutnie niegodna. Tylko wielka wydma jest super i widok z jej szczytu na pasmo Cordillera del Sal (ośnieżone wulkany na granicy z Boliwią) zaróżowione w zachodzącym słońcu. Księżyc wychodzi na chwilę, faktycznie ogromny, ale nie tak spektakularny jak na fotoszopowanych pocztówkach. Następna wycieczka dużo lepsza, do jeziorek ze ślicznymi odbiciami. Na wejściu siedzi jakiś Indianin i kasuje za wstęp, chociaż na miejscu nie ma ani kibla, ani przebieralni, tylko kasa. W związku z tym facet z naszej agencji, rozeźlony na leniwych Atacameños sam zasugerował, że jedno z nas przedstawi jako tłumacza (który wchodzi za friko). Woda w Lagunie Cejar jest tak zasolona, że wypycha na powierzchnię, ale tylko Krzysiu daje nura w 10-stopniową toń. Podobno na większej głębokości było ciepło, ale my z łosiem wymiękliśmy. Potem obeszliśmy sobie drugą lagunę, gdzie wpadliśmy na flamingi. Trochę się tam zasiedzieliśmy, więc pędem lecimy naprzód. Plus był taki, że wszędzie byliśmy sami, a nie w towarzystwie 20 innych wycieczek, jak poprzedniego dnia. Nagle z solniska (brudnobrązowego zresztą) wynurzają się dwa słodkowodne oczka. Szkoda, że nie możemy się wznieść kilka metrów, bo z góry to dopiero wygląda bajkowo. Na zachód słońca zajeżdżamy do kolejnego jeziorka na solnisku. Wypuszczam się trochę za daleko po pozornie stwardniałej soli i nagle słyszę plusk i stoję do pół łydki w gęstym błocie. Łoś mnie wyławia i chwilę jeszcze walczę z błotem o klapka, w związku z czym dorabiam się brązowej skarpetki i rękawiczki. Sprezentowaną przez agencję butelkę pisco chłopcy obalają we dwójkę, więc wieczór kończy się bardzo wesoło, zwłaszcza, że kierowca zapodaje nam fajne opowieści. I nie pogania nas z powrotem, jak inne agencje, tylko czeka, aż sami zmarznięci zarządzimy odwrót. Bardzo polecamy Altiplano Aventura na ul. Toconao koło placu.
Jeszcze tej samej nocy, na godzinę czwartą, Łoś i Krzysiu są umówieni z inną agencją na wycieczkę do gejzerów. Wychodzą przed kamping pięć minut po czasie i tylko widzą, jak im autobus w oddali spieprza. Wracają wkurzeni do namiotów, rozbierają się, a za jakieś 15 minut znowu silnik słychać. Zbierają się w popłochu i wołają, żeby na nich poczekać. Cały kamping się budzi, ale przynajmniej autobus udaje się złapać.
Gejzery okazują się nieco przereklamowane, tzn. plują i śmierdzą, ale żeby się temu przyglądać, dygocząc, w temperaturze –15 stopni (bo nad ranem są najbardziej aktywne) to trochę przesada. W ogóle całe San Pedro jest ciut przereklamowane. Miasteczko samo w sobie jest dość paskudne, całe z szaroburej gliny, jedzenie drogie i często nieudane. Oczywiście wszyscy przyjeżdżają tu zwabieni hasłem „najbardziej sucha pustynia świata, a koniec końców jeżdżą na jakieś wycieczki zupełnie z nią nie związane i zupełnie zapominają, że pustyni nawet z dala nie widzieli. Znowu chylę czoła przed chilijskim marketingiem.
Finally we move from Salta to San Pedro de Atacama. For over a week, the Chilean border was impassable due to heave snowfall. That's why the bus is filled with tourists who have been waiting for several days to move on. Half way, that is after five hours we stop to lunch at an inn in the middle of nowhere. The driver is nice enough to let us swallow the food before he delivers the bad news. It turns out that the snowstorm had some trucks stuck on the road and they are blocking the way. The thing is the road report comes twice a day only. The night report was optimistic so our bus left at dawn before the morning update reached us. So here we are back in Salta. Luckily, it’s no Mickey Mouse company so the next day we use the same ticket, this time successfully. San Pedro is a small town so the border checkpoint is equally small and s***ty. Having no scanner, they go through our bags. They take away some spices, but ours passed unnoticed. We land on Los Cañares campground, with a funny guy, all smiles. The dust is terrible but the place is ok. Next day our gang is joined by Krzysiu, a guy who could make a dead body laugh. We go to the Moon Valley – quite a crappy tour as in the winter the sun sets early and you don’t visit the salt caverns. The Moon Valley itself does not deserve its name. Just the big dune is cool and the view from its top to the Cordillera del Sal (snow-capped volcanoes on the border with Bolivia) glowing in the sunset. The moon comes out just for a moment. Big indeed but not as spectacular as in the photoshopped postcards. The next tour is much better, taking us to lakes with beautiful reflections. There is a native guy standing at the „gate" and charging for entrance, even though there’s no toilet or changing room there, just ticket office. The guy from our agency is so pissed off at the lazy Atacameños that he himself suggests passing one of us as the translator (who gets for free). The water in Laguna Cejar is so salt saturated that it pushes you out to the surface, but only Krzysiu jumps into the 10 degree cold water. He says the deeper you get, the warmer it is but we shied away. Then we walked around the other lake where we bumped into flamingoes. We overstayed there a bit so we rush ahead at full speed, not to miss the sunset. The good point is that we are alone wherever we get rather than in the company of 20 other tours like the day before. Suddenly from the saltflat (a dirty brown color) two sweet water holes emerge. Too bad we cannot rise several meters up – it must see even coller from up there. We get to another saltflat lake for the sunset. I venture too much into the seemingly hardened salt and then I hear a splash and see myself standing up to my calf in the freezing mud. The Moose fishes me out and for a moment I’m fighting with the mud over my slipper so I get a brown sock and a glove to match. Guys finish between the two of them the bottle of pisco, courtesy of the agency, so the night ends in great mood, especially that the driver has lots of funny stories to tell. He he won’t rush us back as others agencies do, just waits for us to get cold and ask to be taken home. We recommend Altiplano Aventura at Toconao street off the main square.
The same night at 4 a.m. Moose and Krzysiu are to be picked up by another agency to go to the geysers. They leave campground just five minutes late and they see the bus disappearing on the horizon. They get back to the tents, pissed off, they take off their clothes and 15 minutes later they hear the engine again. They get ready in a hurry and shout at the top of their lungs to wait. The whole campground wakes up but at least they catch the bus.
Geysers seem overrated. They do splurt and smell accordingly but to watch it shivering at –15 degrees (they are more active at dawn) is a bit too much. San Pedro itself is a bit overrated, too. The town is quite ugly, all built of brown clay, with expensive and sometimes bad food. Of course everybody comes here lured by the fame of the "driest desert on earth” and they end up going on tours that have nothing to do with it and completely forgetting what they came to see here in the first place. Hats off to Chilean marketing.
- comments