Profile
Blog
Photos
Videos
Dzis pierwsza polowa dnia uplywa nam na zalatwianiu biletow autobusowych i innych w rozne miejsca na nadchodzace dni, bo zbliza się Wielkanoc. Tutaj ludzie w odroznieniu od nas mocno podrozuja w tym okresie (tak! to dla nich wakacje!), wiec trzeba biletow szukac z wyprzedzeniem. A juz myslalem, ze to Boliwijczycy sa mistrzami w przepisywaniu mojego nazwiska z paszportu na bilet (zamiast Lukasz Olczyk wyszlo im Tulzak Ozlyk), ale Argentynczycy, jak we wszystkim, i tu musza byc lepsi. Gdy Pan drukuje bilet z nazwiskami: Polskie Lukas i Joanna Polskie (przepisujac mylnie pozycje z pola “obywatelstwo” zamiast “nazwisko”, zataczajac się ze smiechu prosimy o korekte....
Oczywiscie moj obiektyw musialby spedzic w serwisie 21 dni (czesc jakas musza sprowadzic z USA), wiec za naprawe dziekujemy. Po kilku wizytach w lokalnych biurowcach olsnienie – tutaj istnieje parter! podobnie jak Polsce czy innych krajach nieanglojezycznych, a w odroznieniu od USA i wiekszosci krajow Ameryki Lacinskiej. Juz czuje się jak w domu, ale gdy patrze jak porteños przechodza przez ulice, uczucie intensyfikuje sie! Otoz Buenos jest olbrzymie. Piecio i szesciopasmowe (w jedna strone!!!) aleje nie stanowia tu rzadkosci. Chodniki sa waskie, wiec korki tworza się takze na chodnikach. Otoz gdy nastepuje przerwa w fali rozpedzonych wozow (ale wciaz dla pieszych jest czerwone), ruszaja pierwsi odwazni i niecierpliwi, a za nimi jak wielkie stado lam powolna struga leci reszta. W tym miejscu wszystkie nastepne samochody musza z wsciekloscia i klaksonem hamowac (klakson musza tu zreszta z przegrzania wymieniac chyba co miesiac, tyle go uzywaja), a w miedzyczasie robi się zielone. Proste i genialne!
Genialny jest tez system informacji telefonicznej. Jest calkowicie zautomatyzowana. Najpierw podajesz region, potem nazwisko abonenta lub nazwe firmy a potem adres, jesli znasz. Potem chwile czekasz i komputer rozpoznaje twoje slowa. Nastepnie milym glosem argentynskiej pani podaje zadany numer. Balem sie, czy to dziala, ale zadzialalo doskonale, nawet z moim koslawym akcentem. Jestem pod WRAZENIEM!!!
Potem lecimy na slynny burzuazyjno-arystokratyczny cmentarz Recoleta. Ogromne grobowce, niektore wrecz mauzolea, przekraczaja niejedne warszawskie mieszkanie rozmiarami, a takze na pewno cena i kunsztem wykonania. To zadziwiajace, ze chcemy podkreslac swoj status rowniez po smieci. Wydaje mi się to absurdalne, ale nie zmniejsza to przyjemnosci z odwiedzin, zwlaszcza ze zalapujemy się akurat na wizyte z przewodniczka. Po serii doskonalych anegdot w cmentarnych okolicznosciach, wykorzystujemy reszte dnia na wizyte w dawnej robotniczej dzielnicy La Boca, gdzie turystow przyciagaja kolorowe domki kryte blacha falista, gdzie niegdys mieszkala klasa nizsza Buenos, a teraz mieszcza się tylko sklepy z drogimi pamiatkami. Ciemno, kiepskie zdjecia, trzeba bedzie tu wrocic za dnia...
Wieczor uplywa nam na kolejnym wielkim zarciu (doskonaly bufet typu jesz co chcesz dla 2 osob plus butla swietnego czerwonego wina to na jednej z glownych ulic Buenos wydatek rzedu 25 zl, wiec finanse nie spedzaja nam tu snu z powiek ... :) a nastepnie obserwacji fascynujacego ulicznego pokazu tanga. (“Totally za darmo, ladies and gentlemen. Jesli skonczyly się wam drobne, banknoty tez przyjmujemy. Waluty obce jeszcze chtniej!!!). Zmachani wracamy do naszych gospodarzy, ktorzy juz zdazyli zasnac. Jutro dalszy ciag eksploracji!!!
Zegnaj Buenos, witam prowincjo
Zapomnialem dodac, ze we wtorek, po przyjezdzie z Urugwaju wstalismy z mocnym postanowieniem kupna biletu do Cordoby na wielkanoc. Tam podobno uroczyscie obchodzi się Wielki Tydzien i chcielismy to zobaczyc. Wracajac do Cordoby, w Buenos Aires kazda prowincja kraju ma swoje biuro turystyczne. Biuro prowincji Cordoby nie bylo zbyt konkretne, ale udalo nam się dowiedziec, ze cos bedzie się dzialo od piatku do niedzieli wlacznie. Super, kupujemy bilety na piatek.
W srode, korzystajac z bliskiego, jak na Buenos, sasiedztwa biur innych prowincji, latamy od jednego do drugiego zbierajac materialy informacyjne, ktorych zgromadzila się nam grubasna teczka. Ech, kiedy to wszystko odsaczymy… Na razie dzwonie po agencjach podrozy w Trelew probujac ustalic, czy pingwiny, na ktorych spotkanie jedziemy po Cordobie jeszcze wygrzewaja się w Chubut (to nazwa prowincji) czy juz wyczarterowaly cos do cieplych krajow. Nikt nic nie wie.. Mam metlik w glowie.
Po tych bieganinach idziemy zwiedzac polozony w centrum teatr Kolumba. Ta olbrzymia, 7pietrowa budowla (plus kilka kondygnacji pod ziemia) nie pozostawia nikogo obojetnym. Barysznikow mial o tym budynku powiedziec, ze to najpiekniejszy teatr na swiecie. Na pewno jest jednym z najokazalszych. 20 tys. par butow, czy 80 tys. kostiumow piechota nie chodzi... Oczywiscie teatr ma swoje warsztaty do produkcji dekoracji, obuwia, kostiumow i rekwizytow. To prawdziwa fabryka przedstawien... Mimo zgorszenia przewodniczki i zakazow, cykamy kilka zdjec (czesciowo po kryjomu), lacznie ze scena. Mam nadzieje, ze cos widac, bo opisac ten przepych trudno. Nad poteznym zyrandolem nad sufitem ukryty “sekretny” korytarz dla 16 spiewakow, ktorzy wlaczaja się w ustalonych momentach tworzac efekt “glosu z nieba”. Chcialbym to uslyszec. Mamy nadzieje kiedys wybrac się tu na premiere. Oczywiscie do najtanszych miejsc stojacych na samej gorze.. O cenach drozszych boje się myslec. Prezydent ma tu swoja darmowa loze, ale ponoc bardzo rzadko zaglada. Nic dziwnego, darmowe go pewnie nie kusi :)
Mam duza ochote zwiedzic muzeum miejskie, a Asia miejskiego fryzjera, wiec tu się rozstajemy. Niestety, zagapilem sie. Muzeum miejskie zamyka się od dzis na tydzien na czas remontu. I slusznie bo kto je bedzie chciec zwiedzac w Wielkanoc? Tylko glupi Polacy... ehh.. czekam na Aske i wracajac piechota do domu obserwujemy szalenstwo na ulicach spowodowane Wielkanoca i jakze pomocnym strajkiem metra. Kolejki ludzi czekajacych na autobus bedziecie mieli na zdjeciu, bywalo, ze dlugoscia siegaly szerokosci jednego kwartalu (a te w Buenos najmniejsze nie sa). Dobrze, ze mieszkamy kolo centrum... brr..., wracamy do centrum na kolejny nocny spacer, a potem Asia leci do domu robic pranie a ja zmierzam na dworzec. Okazalo się bowiem, ze najokazalszy element Wielkanocy, udramatyzowana droga krzyzowa, odbywa się oczywiscie w piatek i chce przelozyc bilet na czwartek (jedzie się 10h, wiec cala noc). Oczywiscie zyjemy zludzeniami. Dworzec przypomina dziedziniec oblezonego zamku. Ludz na ludziu. Podrozni wyrywaja sobie wlosy z glow i bilety, jesli jeszcze sa one dostepne. Oczywiscie do Cordoby nic juz dawno na czwartek nie ma i pewnie – jak się ludzie – od kilku dni nie bylo. Glupie to i lekkomyslne z naszej strony, wiadomo, ze tutaj w Wielkanoc ludzie podrozuja jak nakreceni i mimo ogromnego zaplecza transportowego, jutro z Buenos się nie wydostaniemy...trudno, jeden dzien wiecej w tym czarujacym miescie nie moze byc rozpatrywany w kategoriach nieszczescia. Pokrzepieni ta mysla, idziemy spac.
W czwartek rano wstajemy i idziemy na spacer po dzielnicy San Telmo, w ktorej mieszkaja nasi gospodarze. To taki argentynski Montmartre, waskie uliczki pelne uroczych, podniszczonych kamieniczek. Mekka artystow i turystow. Na centralnym placu Borrego duzo się nie dzialo, bo dzien byl powszedni, ale za to zwiedzilismy okazale Muzeum Historyczne i park, w miejscu ktorego swoj poczatek mialo miasto Buenos Aires. Nie zapominamy o domu, w ktorym mieszkal przez wiele lat Gombrowicz. Okazuje się, że jest o jedna przecznice od mieszkania Alego i Mariany. O! Nawet tabliczka jest! Nonono! Moze kiedys bedzie i muzeum?
Poniewaz nasi gospodarze maja wolne, chcemy isc z nimi na zwiedzanie bogatej parkowej dzielnicy Palermo i Muezum Evity. Niestety Mariane wczoraj okradli w McDonaldzie i nasi gospodarze wciaz musza czekac na slusarza, ktory juz 3h temu mial byc, aby wstawic im nowe zamki.. trudno, jedziemy sami. Muzeum Evity okazuje się drogie i niezbyt powazne. Elementy multimedialne i rekwizyty z zycia zony generala Perona mieszaja się z suchymi faktami i oblymi sloganami wyjetymi z jej autobiografii. Nienasyceni wracamy do centrum na ostatni buenosarianski posilek, ale wyludnienie miasta z powodu swiat (doslownie PUSTO! Chyba wszyscy na dworcu sa!) i niespodziewana wredna wichura z nie mniej wrednym deszczem zapedza nas do Burger Kinga. A fe, jaki wstyd. Przynajmniej maja tu porzadne grilowane niemielone kanapki z niemielonej wolowiny argentynskiej ale niesmak pozostaje..
Lecimy z powrotem do San Telmo na pozegnalna, jedyna i bardzo ciekawa rozmowe z gospodarzami – jakos wczesniej się rozmijalismy, oni rano wychodzili, my pozno wracalismy, ale jutro maja juz wolne, wiec rozmowa schodzi o 4.00 nad ranem...
- comments