Profile
Blog
Photos
Videos
Dzien 53 08/12/2013
Wstalyśmy o 2:45, autobus się trochę opoznił, ale już o 3:30 byłyśmy w trasie. Z nami jeszcze ok 14 osób. Szybkie śniadanie w Chivay ok 7 i na punkt widokowy Cruz del Condor, skąd rozciąga się widok na kanion i gdzie nad głowami latają (bądź powinny) kondory. Niestety dosc spore zachmurzenie i mgła, dlatego też tam nie zobaczyliśmy żadnego :( Moze sie jeszcze uda po drodze.
Stamtad już prosto do niewielkiej wioski Cabanaconde, skąd wyruszamy w trzydniowy trekking po kanionie. Większość robi to w dwa dni (ale Sarah wolała w trzy, żeby bardziej na spokojnie, a mi było w sumie wszystko jedno), więc mamy osobistego miejscowego przewodnika - piecdziesieciopiecioletniego Flavio. Bardzo fajny, gaduła, podczas drogi opowiedział nam wiele anegdot i historii, wypytywał o kryzys w Hiszpanii i widać było, ze ciekawy jest świata i życia poza maleńka Cabanaconde.
Opowiedział nam, ze znalazł ostatnio testament i dokumenty swojego przodka, a w nich wpisane przez kościół potwierdzenie zapłaty. Oto historia wyjęta z książek: mające miejsce na tych terenach w XIX w. trzęsienie ziemi zburzylo dwie wieże kościoła. Kościół uznał to za karę boską za grzechy i nakazał wszystkim mieszkańcom wypłatę 25 pesos, by odbudować kościół. Ponieważ jeden z parafian zmarł przed spłaceniem należności, miejscowy ksiądz udał się do jego syna, by zażądać spłaty długu. Syn odmówił a ksiądz powołując się na obrazy ognia piekielnego w kościele, zagroził, ze jeśli nie dokona zapłaty, to jego ojciec będzie się smazyl w piekle (dług wobec kościoła to bowiem grzech ciężki). Co za odpowiedzialność! Syn w końcu, co zrozumiałe, zgodził się zapłacić, ale jedynie pod warunkiem, ze ojciec dostanie się automatycznie do nieba. Ksiądz wyraził zgodę i wypisał potwierdzenie zapłaty (właśnie to, które znalazł Flavio) o treści mniej wiecej brzmiącej: "Oświadcza się, ze ten i ten spłacił dług swojego ojca w wysokości 25 pesos i ze w związku z tym jego ojciec (taki i taki) dostaje się automatycznie do nieba" :) I już, tak się kiedyś załatwiali życie wieczne!
Szlak z Cabanaconde prowadzi w dół, w samo serce kanionu. Piękna trasa zboczem góry, skały, w dole rzeka Colca a nad nami fruwające orły i wreszcie kondor (ale wysoko leciał). Potem mostek, kilkuminutowa wspinaczka i dotarliśmy do wioski San Juan de Chuccha, a właściwie do domów jeszcze kilka minut przed główna wioska. Tu jemy i tu zostajemy już na noc. Nic tu nie ma, jeden dom starszego małżeństwa, które nawet nie mówi dobrze po hiszpańsku tylko w keczua i cabañas - domki, które wynajmują, tzn. łóżka na klepisku. Ach, no i nie ma oczywiście elektryczności :) Za to cisza, spokój. Nie ma żadnej drogi, produkty do domu dostarczane sa na mulach (oslach), z Cabanaconde ta trasa, która myśmy przyszli. Ale jaki widok na kanion! Właściwie, to można by tak siedzieć i patrzeć.
Po obiedzie (alpaka, jak wołowina), poszłam z Flavio na spacer po okolicy (Sarah poszla odpoczywać, a ja chciałam więcej). Fajnie, wzdłuż strumyka, po skałach, oczywiście powrotna droga na skróty urwała się w połowie i musielismy szukac :) I spróbowałam tuna, to owoc kaktusa rosnący tu wszędzie, bardzo smaczny.
Rytm życia dyktuje tu słońce (bo ile można zrobić przy świecy), więc kolacja o 18:30 i po 20 spać! Kilka płyt przesłuchałam, za nim mi się udało zasnac. Tak wczesnie to byłam w stanie spać tylko pierwsze dni po przylocie, gdy jet lag mna rządził. Ale jest super.
- comments