Profile
Blog
Photos
Videos
Dzień 115 08/02/2014
Marzę o łóżku. Dobrze, że mam ten ciepły miękki śpiwór, ale spanie na ziemi wykańcza mój kręgosłup i codziennie rano potrzebuję ok pół godziny, by dość do siebie i móc wyruszyć (trzeba przyznać jednak, że na ból najlepsze jest jednak wyruszenie i po kilku minutach marszu wszystko przechodzi). Swoją drogą przesadzają, mogliby dawać grubsze karimaty, skoro się za nie (niemało) płaci. No nic jest dobrze, jesteśmy w Paine!!
Odcinek Cuernos-Italiano robimy już po raz trzeci, więc znany go na pamięć, ale i tak za każdym razem bardzo mi się podoba. A potem Italiano-Paine Grande (ok 7,6km, 2godz 15 min) też piękny...chyba. Żartuję, bardzo ładny (trudno by tu byli znaleźć brzydką trasę) i chyba w normalnych warunkach dość prosty, ale jaki wiatr!! Chyba w życiu czegoś takiego nie doświadczyłam. Bardzo silny i zimny (jednak jesteśmy niedaleko górę i lodowców), szczególnie problematyczny na odsłoniętych wzniesieniach, gdzie co chwilę trzeba było stawać i przytrzymywać się drzew lub kamieni, żeby wiatr nie porwał. Niektórzy z wielkimi ciężkimi plecakami się nawet przewracali. Ciężko się szło. Ale jakoś poszło. A Paine Grande jest najpiękniej położonym schroniskiem, tuż przy jakby pomarszczonym przez wiatr jeziorze Pehoé (skąd odpływa się łódką do autobusu, by wyjechać parku), z widokiem na gory, w dolinie pełnej kwiatów i kolorów. A samo schronisko też eleganckie, trochę jak hotel, bar, minimarket (i ceny niższe niż w innych miejscach, bo tu łatwiej dojechać). No, my oczywiście śpimy na kempingu obok. Trochę mnie najpierw przerażała dzisiejsza noc, ale jak weszłam do namiotu to się uspokoiłam: wiatr szaleje i masz wrażenie, że cały namiot zaraz odleci, ale w środku ciepło (nawet duszno) i... znów się pomylili i dostałam ciepły, puchowy śpiwór. Hehe, głupi to ma szczęście.
Skończyło nam się jedzenie, więc poszłyśmy do restauracji jak bogacze (choć nawet nie tak drogo), gdzie dołączyła do nas Laura (Hiszpanka z wczoraj, która zresztą okazało się, że po Paine robi dalej, przynajmniej do Brazyli, podobną trasę do nas, więc pewnie się jeszcze nie raz spotkamy). Potem przeniosłyśmy się we trzy do baru, gdzie poznałyśmy Hiszpana, Miguela, z Toledo, który mieszka od ponad roku w Santiago de Chile i jego kumpla Chileńczyka. Bardzo fajni ludzie, dużo rozmów o podróżowaniu. A jeszcze obok nas siedział Ukrainiec, który też mieszka w Santiago. Fajny wieczór.
- comments