Profile
Blog
Photos
Videos
Dzień 117 10/02/2014
Wczesny poranek (kiedy ja się wyśpię? na bezrobociu? :)) i autobus do Punta Arenas. Kończymy już prawie Patagonię (potem jeszcze tylko Ushuaia). No i podróż też się kończy, wylatujemy 9 marca (jesteśmy w Europie 10), czyli został nam dokładnie miesiąc. Hmm, wcale się to nam nie podoba i czujemy, ze nie jestesmy jeszcze gotowe na powrot do Europy, ale poki co próbujemy jeszcze o tym nie myśleć. Trzeba tez przyznać, że widziałyśmy sporo fascynujących rzeczy. Jeszcze trochę przed nami.
W Punta Arenas poszłyśmy na kawę i wifi i znalazłyśmy najtańszy chyba w historii naszego pobytu w Chile hostel. Trochę oddalony pod centrum, ale można dojść na piechotę i miał być dzielony pokój, ale że nie był gotowy, to dostałyśmy za te samą cenę prywatny :). Bardzo miło i przesympatyczny właściciel, który od razu rozłożył przed nami mapę miasta i wytłumaczył nam wszystko, co musiałyśmy wiedzieć. Po pięciu minutach wiedziałyśmy już wszystko.
Najpierw poszłyśmy na znajdujący się obok hostelu punkt widokowy (mirador). No cóż, nie jest to widok ani z Cerro San Cristobal w Santiago, ani z Monjuic w Barcelonie. Widać domy z góry i morze w oddali, ale po tym wszystkim, co do tej pory widziałyśmy nie powala z nóg i właściwie śmieszy. Choć z drugiej strony Punta Arenas mnie zaskoczyło, bo spodziewałam się kolejnego miasteczka z trzema ulicami na krzyż, a tu normalne miasto (małe, ale jednak).
Poszłyśmy przejść się po centrum, główny plac, katedra (zamknięta), organizacja wycieczki na jutro (na wyspę Magdalena) i biletów do Ushuaia. Tu się trochę przeliczyłyśmy, bo nie zarezerwowaliśmy biletów wcześniej (mocno spontanicznie tu działamy), a w Patagonii to różnie bywa, bo a to nie ma tylu autobusów i jeżdżą tylko w określone dni (a nie codziennie, jak w innych miejscach), albo jak teraz , okazało się, że nie ma biletów na środę. A że mamy już każdy dzień wyliczony, to bardzo by nam kolidowała z planami zmiana dnia. No ale trzeba przyznać, że nam się udaje i mamy szczęście, bo w końcu udało nam się znaleźć autobus na środę, z przesiadką w Rio Grande. Uff.
A na obiad poszłyśmy do bardzo fajnej restauracji z klimatem, La Marmita, na pysznego węgorza na parze z quinoa (ja) i łososia z warzywami (Sarah).
W samym miasteczku za wiele nie ma (kolejne miasteczko, ktore jest baza wypadowa do atrakcji poza nim), więc po długim pobycie w kafejce internetowej (nie jest łatwo pisać blog na wyprawie...) poszłyśmy do kina na... dwa filmy. Dawno nie byłyśmy. "American Hustle" to komedia, dobra, polecam, a "Złodziejka książek" to niezły film (akcja dzieje się w czasie II wojny światowej), choć mam trochę zastrzeżeń, głównie do zakończenia i niektórych płytkich scen. Ale miło, że poszłyśmy do kina!
Poszłyśmy spać po 1, a jutro rano wcześnie wstajemy i płyniemy na wyspę Magdalena oglądać patagońskie pingwiny!
- comments