Profile
Blog
Photos
Videos
Tango milonga, tango mych marzeń i snów... czyli jak się tanczy tango w jego stolicy
Buenos Aires, Argentina
Dzień 125 18/02/2014
Przeniosłyśmy się do hotelu, bo Santi mógł przekimać nas jedynie przez dwie noce. No i szczerze mówiąc z przyjemnością pomieszkamy trochę same, w hotelu, gdzie będziemy mogły wracać i wstawać o której chcemy. Hotel w samym centrum Palermo, na Plaza Italia, czyli w tętniącej życiem dzielnicy barów i restauracji. Fajnie.
Poszłyśmy do znajdującego się niedaleko Jardin Japonés, czyli Ogrodu Japońskiego, utworzonego w 1967 roku na cześć wizyty w stolicy księcia Akihito i księżniczki Michiko. Fajny, niewielki, ale dopracowany w każdym szczególe (bonsai, stawik z rybkami etc). Tam też zakupiłyśmy i wylosowałyśmy losy Omikuji, z których dowiedziałam się o sobie że: "ogólnie: wysiłki dają owoce", "szczęście: asertywność i przywództwo" (hmm), "podróże: w bardzo dobrym momencie!!" (hehe, no ja myślę!), "zdrowie: w równowadze, zapobiegać przeziębieniom" (za późno, boli mnie gardło, ale poza tym rzeczywiście ok), "studia: wszytko w porządku" (chciałabym jeszcze cia postudiować), "kierunek/usytuowanie: południe" (ale Europy czy świata? choć oba ok), "kolor szczęścia: czerwony" (mojej mamie się to spodoba).
Stamtąd postanowiłyśmy pojechać do centrum kulturalnego Usina del Arte, w nienajlepszej dzielnicy La Boca, ale jak tam dotarłyśmy, to okazało się, że otwarte tylko w weekendy. Szkoda. Za to poszłyśmy do znajdującego się obok muzeum kina, o którym istnieniu nie wiedziałyśmy. Niewielkie, ale ciekawe, szczególnie plakaty argentyńskich filmów. I szybko się z La Boca zmyłyśmy.
Wróciłyśmy na San Telmo, bardzo nam się podoba ta dzielnica artystów. Tam przypadkowo znalazłyśmy słynny w Hiszpanii baskijski bar Sagardi, gdzie je się pinchos (rodzaj małych kanapeczek) i płaci za każdą wyciągniętą z nich wykałaczkę (w Polsce by pewnie nie przeszło i wykałaczki lądowałyby na ziemi). Nie mogłyśmy oprzeć się pokusie, by poczuć się jak w Hiszpanii i zjeść pinchos, no i wypić dobre wino. Wybór mniejszy niż w Barcelonie, ale fajnie (i miła barmanka).
Napisała Laura, więc poszliśmy się z nimi spotkać i już we czwórkę poszłyśmy do Puerto Madero. To dzielnica zrobiona w odnowionym porcie, dość ekskluzywna, podobno nie za tania, ładniutka z widokiem na wodę i statki. Przeszliśmy się wzdłuż portu, a potem pojechaliśmy Subte do centrum kulturalnego, by....tańczyć tango! No może trochę przesadzam z tym "tańczeniem", to właściwie miejsce, w którym odbywają się lekcje. Dla nas trzech pierwsza (Fer tańczy) i ruszamy się, jak słonie. Najpierw tańczyłam z trochę starszym kolesiem, Argentyńczykiem, też nie był na wysokim poziomie (choć dużo, dużo wyżej niż my) i bardzo miło mi się z nim tańczyło. Potem rotacja par i przez chwilę z Laurą, ale to nam mocno nie szło, a potem z Ferem i też jakoś średnio (nie za bardzo umie prowadzić beznadziejne partnerki!). Na końcu z mocno sztywnym i zaangażowanym, ale niezłym kolesiem. Generalnie nieźle mi się tańczyło i dobrze się bawiłam, ale potrzebuję dobrze prowadzącego partnera i zupełnie nie radziłam sobie ze zmianą ról, nie umiem prowadzić w tańcu! (zdjęć z tego wieczoru niestety/na szczescie nie ma!)
Potem zostaliśmy jeszcze na trochę, by oglądać tańczące pary. Niektóre super (szczególnie nasza instruktorka, dziewczyna z Kolumbii, widać, że profesjonalistka), inne osoby dopiero się uczą, ale fajnie, że przychodzą w takie miejsce, nierzadko same i tańczą z różnymi, często nieznanymi osobami.
Bardzo mi się podoba tango, mam nadzieję, że uda mi się gdzieś znaleźć lekcje i trochę się pouczę (ale to dopiero, jak odrobię wszystkie długi i zarobię na kolejną wyprawę, uff).
- comments