Profile
Blog
Photos
Videos
Dzień 123 16/02/2014
Pojechałyśmy razem z Roxy do San Telmo. Ona tam dziś pracuje, w sklepie z wytwornymi antykami. Drugim pracownikiem jest zresztą Węgier, który mieszka prawie całe życie w Buenos (przyjechał w wieku 14 lat w 1956 roku). Z przyjemnością zostałbym, by wysłuchać jego historii, ale nie było możliwości ani czasu. Nastepnym razem! Zostawiłyśmy tam plecaki i poszłyśmy odkrywać okolicę. San Telmo jest fantastyczne, pełne barów, stoisk ze starociami (szczególnie, że dziś niedziela, to jest ich jeszcze więcej), kolorowych plakatów, pomalowanym ścian. Klimat jak z argentyńskiego filmu :) A jeszcze koles na ulicy gral na gitarze i wyspiewywal piosenki tango. A obok mial kartke z napisem: ¨Gardel esta vivo¨(¨Gardel zyje¨, Gardel byl wielkim spiewakiem tanga. Niestety nie zyje juz z 70 lat) :)
Usiadłyśmy na kawę w słynnej kawiarni Dorrego na placu Dorrego, gdzie przesiadywali Sabato z Cortazarem. Zachował klimat.
Przypomniala mi sie piosenka wielkiego Joaquina Sabina, w ktorej spiewa o Buenos...Polecam (tutaj ze zdjeciami z miasta): http://www.youtube.com/watch?v=K_cy6-im-YQ
Potem przeszłyśmy się ulicami (właściwie główna ulicą, la Defensa), by poczuć i powdychać argentyńskość tych miejsc. Fajowo! I znalazłyśmy Pasaje de la Historia z figurkami i malowidłami słynnych postaci z argentyńskich komiksów. Wśród nich słynna na cały świat la Mafalda.
Weszłyśmy do muzeum El Zanjón de Granados, czyli właściwie wielkiego domu tuż przy głównej ulicy, który był podzielony na mieszkania do wynajęcia i warsztaty, a pod którym stosunkowo niedawno odkryto serię tuneli z XVIII wieku, którymi kiedyś popłynęła rzeka. Dzięki przeprowadzonej restauracji i badaniom dowiedziano się wiele o strukturze całego Buenos Aires: jak i gdzie mieszkały różne warstwy społeczne, gdzie popłynęła rzeka, a gdzie było morze (dużo bliżej!). Ciekawe, tym bardziej, że mało osób (również lokalnych) o tym miejscu wie.
Autobusem dojechałyśmy na dzielnicę La Boca, gdzie znajduje się słynne El Caminito. Tu dosłownie trzy ulice, pełne różnokolorowych domków, restauracji, barów, sklepików. Mówi się, że jest to muzeum na wolnym powietrzu. Pełne życia, słońca i muzyki. To tam osiedlili się emigranci włoscy (głównie z Genui). Nazwa pochodzi pod słynnego tanga Caminito, skomponowanego w 1926 roku przez Juaba de Dios Filiberto. Piękne miejsce, szkoda tylko, że obecnie la Boca to biedna i niebezpieczna dzielnica, gdzie oprócz tych kilku kolorowych ulic (pełnych turystów i z policją na każdym kroku) nie tylko nic tam nie ma, ale odradza się wstępu. No to wróciłyśmy od razu do miasta (miałyśmy iść do znajdującej się stosunkowo niedaleko galerii Usina del Arte, ale nie starczyło nam czasu, głównie dlatego, że w jednym barze zamówiłam dwie empanady, które przyszły po 40 minutach zamrożone w środku, a po kolejnych 15 min odpuściłam i wyszłyśmy). Odebrałyśmy bagaże od Roxy i poszłyśmy z nią do słynnego baru El Hipopotamo (kiedyś baru artystów i elity) na cydr i empanadas. Tam dołączył do nas Federico. To koleś, do którego napisałam o couch. Nie mógł nas przenocować, ale spotkaliśmy się na piwo. Zabrał nas do miejsca z piwami "artesanal" (czyli naturalnymi, niepasteryzowanymi, z dolnej fermentacji etc). Bardzo miło było.
Wieczorem pojechałyśmy do Santiego, znajomego (właściwie Sary) z Barcelony. Wzięłyśmy taksę, zapytałam taksiarza, jak się żyje w Buenos (uwielbiam ich zagadywać, są kopalnią informacji) i tak dowiedziałyśmy się, że: Argentynę zabija inflacja, "na świecie są jedynie ze cztery kraje z wysoką inflacją i jednym z nich jest Argentyna, i nikt nie rozumie dlaczego", że parę lat temu tak nie było i że to wszystko przez rząd, który jest bezużyteczny, nie daje stabilności, zamyka Argentynę na wpływy z zewnątrz (to juz slyszalam), blokuje ludziom wyjazdy, co zwieksza niepewność, niestabilnosc, pieniądz co chwilę traci na wartości, więc wszyscy skupują dolary (w Argentynie prężnie działa czarny lub tzw. równoległy (paralelo) rynek. W oficjalnym skupie dolar kosztuje ok. 8 pesos, na ulicy można za jednego dolara dostać nawet 12 pesos), bo tylko one mają wartość, nikt ich jednak nie wydaje, spadła mocno konsumpcja, bo nie wiadomo, co będzie jutro, co oczywiście osłabia gospodarkę. I że nastroje są bardzo kiepskie, ludzie są niezadowoleni i na pewno w pewnym momencie tu wszystko pięknie i ludzie wyjadą na ulicę (swoją drogą w Europie byliby już na ulicy od miesięcy, no może nie w Polsce, bo my też potulni, ale we Francji czy w Hiszpanii na pewno). Ciekawe.
- comments