Profile
Blog
Photos
Videos
O tym, jak zostałam pisarką i jak nie łatwo dojechać na brazylijską plażę
Vilas Do Atlantico, Brazil
Dzień 141 06/03/2014
Czas ucieka, podróż mija i zaraz się kończy. Postanowiłyśmy więc spędzić ostatnie trzy dni w domku na plaży, 40 km na północ od Salwadoru, w Jaua.
Ale za nim tam, to rano poszłyśmy zwiedzać jeszcze trochę Salvador. A przy śniadaniu poznałyśmy parę nudnych Niemców, którzy próbowali rozkminić, jak tu dojechać na plażę i czy na pewno autobusy są bezpieczne. Jak im powiedziałyśmy, że my się poruszamy autobusami od pięciu miesięcy, to byli zaskoczeni i przerażeni. Oni na krótko, na razie tylko Rio i Salvador, ale wszędzie taksówkami. O matko! Boją się i pewnie nic nie zobaczą. Szkoda nam się ich zrobiło, tym bardziej, że pierwszy raz się z czymś takim spotkamy, wszędzie wszyscy podróżnicy, których spotkałyśmy poruszali się autobusami. Miejmy nadzieję, że po tym, jak im wszystko wyjaśniłyśmy, Sarah zostawiła im jakieś kartki z przewodnika, no i przede wszystkim, jak powiedziałyśmy im cenę biletu autobusowego (stwierdzili, że "to chyba rzeczywiście nie ma sensu jeździć taksówkami..."), to jednak zdecydują się na ten szalony krok i wsiądą w brazylijski lokalny autobus.
Poszłyśmy do otwartego już po karnawale Muzeum Afro-Brazylijskiego (Mafra) i znajdującego się w tym samym budynku Muzeum Archeologii i Etnologii. Oba ciekawe, opowiadające o wpływie kultury, wierzeń, stylu życia Afryki w Bahía. Najbardziej podobało mi się w Mafrze 27 dużych, wysokich na całą ścianę, wyrytych w drewnie i udekorowanych muszlami i metalem obrazów-paneli przedstawiających afro-brazylijskich bogów i boginie.
Potem poszłyśmy zwiedzić kościół dominikański i franciszkański, z pięknym drewnianym sufitem z 1777 roku autorstwa lokalnego artysty José Joaquima da Rocha. Katedra niestety była wciąż zamknięta.
Pogadałyśmy chwilę z Jimmim i ruszyłyśmy. A propos Jimmiego, przypomniało mi się, że widział mnie raz piszącą na telefonie (nie mam już czasu pisać w zeszycie i przepisywać new blog, więc piszę od razu na Internecie z telefonu) i mówi do mnie: "przestań wysyłać smsy", Sarah: "nie, ona pisze", on: "PISZESZ KSIĄŻKĘ?" (naprawdę powiedział to wielkimi literami, on się bardzo emocjonuje wszystkim), ja: "ha, no wiesz, może kiedyś będzie z tego i książka...", on: "A JA JESTEM W TEJ KSIAZCE? Mam nadzieję, że będę". No to jest! ;)
Nie tak łatwo było jednak dojechać do naszego zagubionego w głuszy hotelu. Niby dwoma autobusami i wiedziałyśmy jak, ale chyba nam źle powiedział kierowca, gdzie mamy wysiąść, żeby się przesiąść. Po długim czasie oczekiwania, stwierdziłyśmy, że wsiadamy w pierwszy autobus do Juau a potem najwyżej weźmiemy taksę (z założenia chodziło o to, by wsiąść w taki, co przejeżdża obok hotelu, bo hotel nie jest w centrum miasteczka tylko właściwie poza nim). Tak też zrobiłyśmy, ale w Jaua okazało się... że bardzo trudno o taksówkę, są mototaxi (czyli bardzo rozwinięty w Brazylii system taksówek na motorze), no ale nie z plecakami. Może jakiś autobus i przejedzie, albo taksa, ale kto wie... Zaczęłyśmy więc iść. Ciężki plecak, upał, czułam, że musimy już być niedaleko, ale nie wiedziałyśmy dokładnie. Odwróciłam się i zobaczyłam taksę. Prawie wadłam pod nią, żeby ją zatrzymać. Koleś chyba z pięć minut rozmawiał z centralą, by potwierdzić, gdzie jest hotel, czy to dobry kierunek etc. W końcu stwierdził, że ok, że to chyba niedaleko. Wsiadłyśmy, przejechał zakręt... i zobaczyliśmy hotel. Byłyśmy w tej taksówce chyba 15 sekund! Czułam, że byłysmy niedaleko :) Koleś się śmiał i nie wziął od nas żadnej kasy, choć mogłby od głupich turystek. Ale ludzie są tu bardzo życzliwi i pomocni.
Hotel miał być na plaży, jest niedaleko, miały być moskitiery w oknach i drzwiach (bo wiadomo, że brazylijskie owady są żyrte), są nad łóżkami (ale upał taki, że ciężko pod nimi spać), czyli jak to bywa (tylko cena niestety ta sama). Ale poza tym miłe bungalowy, bardzo tanie i pyszne jedzenie w ichnej restauracji (peixe ensopado com camarăo, czyli ryba w sosie krewetkowym z warzywami) i jeszcze fajna para Chilijczyków.
- comments