Profile
Blog
Photos
Videos
Brazylijskie metropolie chętnie byśmy już omijali, ale w drodze do Gujan jeszcze trzeba zahaczyć o Belém, spore miasto przy ujściu Amazonki. Nasze uwagi o starówce w Recife i São Luis stosują się i tutaj. Za dnia, co prawda stara zabudowa wygląda nieźle, bo jest świeżo odmalowana (choć czasem w fikuśnych kolorach), ale po godzinach cały gwar handlowy milknie i następuje pośpieszna ewakuacja. Jedna za drugą opadają metalowe żaluzje i wszystko się zamyka. Jeszcze przed ósmą trafia się na pojedynczych zbiegów z centrum, ale koło dziewiątej-dziesiątej jest pusto jak po godzinie policyjnej. Nie ma nawet gdzie picia kupić. Wieczorną pustkę ulicy ludzie traktują z zabobonnym lękiem, jakby trwała inwazja pożeraczy ciał. Ma się wrażenie, że nie chodzi o ryzyko faktycznego rozboju tylko o pierwotny strach przed lichem, które się czai i bacznie obserwuje okolicę. Jak tylko przekroczysz próg domu, licho cię wyniucha i dopadnie. Rozumiem, że w Brazylii jest spora przestępczość, ale skala tej paranoi mnie poraża. A skoro nikogo na ulicy nie ma, bo wiadomo, że każdy się boi wyjść, to ewentualnego bandziora też tam nie będzie, bo się ofiar nie spodziewa, nie? Oczywiście zwiedzania centrum by night nie polecam, ale wrócić tych kilka przecznic do hotelu można, bez przesady.
Niesamowite jaka w tym kraju przepaść między małymi miasteczkami a miastami większymi. W tych mniejszych chodzi się piechotą, więc wszystkie potrzebne do życia biznesy są w zasięgu ręki, a ludzie - zrelaksowani i przyjaźni. Po tej Brazylii jeździć to duża przyjemność. Duże miasta za to są karykaturą betonowej dżungli. Nie wizualnie, bo nie powiem, żeby były brzydsze od miast argentyńskich czy kolumbijskich. Raczej pod względem funkcjonalności czy raczej dysfunkcyjności. Ponieważ każdy liczący się obywatel ma samochód, to sobie wszędzie podjedzie. Jedynym miejscem skupiającym przydatne usługi jest shopping. Poza tym wszystko jest porozrzucane przypadkowo po mieście. Księgarnia, biuro podróży, a nawet Internet – to lokale trudne do namierzenia zwłaszcza w Belém.
Historyczne atrakcje (ładną halę targową na nabrzeżu, klasycystyczny czerwony teatr i ładny plac Republiki) można obejrzeć w pół dnia a potem się zwinąć w dalszą drogę. Większość przyjezdnych zmierza stąd w rejs po Amazonce (3 dni do Manaus) – stąd łatwo kupić tu niedrogi hamak (od 10 reali), jest też typowy hotel dla backpackersów (Fortaleza) z rewelacyjną stawką 27 reali za dwójkę. My sobie rejs wodną autostradą odpuszczamy, bo to nie obcowanie z przyrodą, tylko z kilkoma setkami pasażerów dyndających na sąsiednich hamakach. Zresztą niedawno jeden taki grat zatonął. Zamiast tego wybieramy się do Gujan, ale przedtem wysyłamy jeszcze do domu zbędny balast (buty, śpiwory i kilka słowników portugalskiego, na który zagięliśmy parol :-) ). I czekamy na konwerter do obiektywu (który dwukrotnie nam zoom zwiększy) kupiony przez telefon od poleconych przez kumpla ziutków z São Paulo. Przesyłki krajowe (pocztą, nie kurierem) działają niestety trzecioświatowo, tzn. za dostawę na następny dzień – nawet paczki o minimalnych gabarytach - płaci się ponad 60 reali (90 złotych)! Ziutki trochę niepoważne, wydzwaniać trzeba, poganiać i dopytywać, stąd mieliśmy bliskie spotkania z lokalnymi telefonami. Niestety nie ma tu ogólnolatynoskiej instytucji llamadas czyli taniej rozmównicy. Wszędzie trzeba dzwonić z automatu, który działa gorzej niż w PRL-u. Już samo wykręcenie numeru jest osiągnięciem, bo trzeba się zmieścić w krótkim czasie, a jak dzwonisz za miasto i numer rośnie o kierunkowy i kod operatora, sprawa graniczy z cudem. Łosia w połowie przypadków rozłączało, a jednostki zżerało nie wiadomo kiedy. Ale konwerter wreszcie doszedł więc ruszamy w drogę.
- comments