Profile
Blog
Photos
Videos
Zajechalismy do Mendozy, jako się rzeklo, z opoznieniem. Oczywiscie zaden z potencjalnych hostow nie moze nas przenocowac (poprzedniego dnia wyslalismy kilkanascie mejli). Dzwonimy jeszcze do kilku, ale bezskutecznie. Nasza irytacja zmienia się w trwoge, gdy po obdzwonieniu hosteli okazuje się, że nie ma nigdzie miejsc!!!! Cholera… dlugi weekend!!! Szajse! Nie tylko w Polsce maja te wymysly. No tak, Monica z przygana mowila, kraj w kryzysie, ale co najmniej miesiac wolnego w roku sobie robia, taka tradycja! Aska panikuje, chce wyjezdzac. Ja tez nie chce isc z dworcowa nagabywaczka do hostelu w Sali zbiorowej za 60 zl, ale mimo poznej godziny (22.30) decydujemy się wyjsc z dworca na miasto I szukac czegos taniego. Okazja nadarza się za rogiem. Pan najpierw wola 50 zl za obskurny pokoik, ale widzac nasze miny I oferuje nam inny, bez lazienki, za jedyne 30 zl. Pokoj jest obrzydliwy, ale biorac pood uwage okolicznosci jestesmy szczesliwi. Zostawiamy plecaki I wychodzimy. Miasta zwiedzac specjalnie nie zamierzamy. Sa moje urodziny, wiec chcemy tylko dobrze zjesc, napic się I poimprezowac. Niestety, centrum wyglada na wymarle (gdzie ci wszyscy ludzie, co zajmuja hotele??? Siedza w pokojach i bzykaja sie, czy co???) Wchodzimy do jednej z knajpek, zamawiamy danie promocyjne "Turysta" i wino na szczescie nie "Turysta" (hehe choc wszystkie knajpy takie wino tez serwuja) I czekamy. Poniewaz obsluga jest powolna, kontemplujemy menu. Najpierw nasza uwage przykuwaja Polacas con Alemanas (Polki z Niemkami). Okazuje się, że to smazone kielbaski z kapusta kiszona (sauerkraut) i frytkami. Ciekawy mariaz, nie ma co. Pelna egzotyka. Nastepnie przechodzimy do sekcji angielskiej i za chwile pokladamy się ze smiechu. Takie kwiatki jak “eaten of the field” (comida del campo) czyli doslownie “jedzone z pola”, “swinish meat to the garnish” czyli “swiniowate mieso do przybrania” czy “hake to the soup with salad to the fries” (nie podejmuje się przetlumaczyc) nie oddaja istoty sprawy. Aska wiekszosc ciekawszych pozycji skopiowala, postaram się zaktualizowac :) Za chwile zajadam się najlepszym befsztykiem w zyciu. Wino tez doskonale, tradycyjnie za 6,50 zl za butle. Probujemy tez slynnego chilijskiego (do Chile juz w tym roku nie zawitamy, wiec..) pisco sour, czyli chilijskiej brandy z ubitym bialkiem, cukrem i sokiem z cytryny. Pycha!!! Chile, oczekuj nas z niecierpliwoscia. Poniewaz dansingow w zasiegu wzroku nie widac, dotaczamy się lekko skuci do hotelu, gdzie nie zwazajac na syf natychmiast zasypiamy.
Nastepny dzien poswiecamy rano na zdobycie kompletu przygod Mafaldy w pobliskim centrum handlowym (cholera, wazy toto ze 3kg uhhh 750 str. Cholera by go wziela!) a pozniej na podroz do San Juan. Stamtad mamy się udac wieczorem do San Augustin del Valle Fertil, skad bedziemy zwiedzac parki narodowe Ischigualasto, Talampaya oraz Chiflon. W San Juan (male miasteczko) spedzamy czas na internecie tradycyjnie lapiac autobus na ostatnia chwile. Na dworcu w San Augustin oczekuje nas o 23.00 chlopak z agencji. Duzy plusik! Zawozi nas na kemping, gdzie dowiadujemy się, że niestety, wbrew telefonicznym ustaleniom, wycieczki zaplanowanej jutro nie ma, bo czesc ludzi zrezygnowala i zostalismy tylko my. W zamian proponuja nam inna wycieczke na jutro, a pojutrze pojedziemy tam, gdzie mielismy pojechac jutro. Niech bedzie... Zmeczeni, zapadamy w sen w namiocie. Na szczescie pogoda na polnocy jest o wiele cieplejsza niz w Patagonii i to jest duzy plus naszej sytuacji!
- comments