Profile
Blog
Photos
Videos
Dzien 64 19/12/2013
Nocny autobus (niewygodny! :( poza tym mam za długie nogi!) i o 5 rano byłyśmy w Puno. A o 7 już wyruszyliśmy na wycieczkę łódka po jeziorze Titicaca.
Jezioro Titicaca, o powierzchni ok 8370 km2, to drugie największe jezioro w Ameryce Południowej (pierwsze w Wenezueli) i dziewietnaste na swiecie. Polozone jest na 3812 m.n.p.m. (i wysokosc czuc w uszach i glowie) co czyni je największym na świecie jeziorem wysokogorskim!
Do jeziora wpływa ponad 20 rzek, a wypływa... tylko jedna, a większość wody wyparowuje. Zreszta jezioro było kiedyś jeszcze większe i wyższe, ale sukcesywnie opada i wysycha. Kiedyś wyschnie całkowicie i będzie jak Uyuni w Boliwii. Ponad polowa należy do Peru, a pozostala część do Boliwii.
Titi znaczy puma, a caca - skala, szary lub ryba. Nie wiadomo dokładnie skad pochodzi nazwa jeziora. Istnieje teoria, ze to dlatego, ze tak nazywała się kiedyś najwazniejsza wyspa po stronie Boliwii - Isla del Sol (której zmieniono nazwę ok 35 lat temu na bardziej turystyczna, hmm) - i z czasem zaczęto nazywać tak cale jezioro. Bardziej podoba mi się jednak teoria wedlug której nazwa pochodzi od kształtu jeziora, która przypomina pumę. Ok, trzeba trochę pokombinować i ustawić mapę do góry nogami, ale rzeczywiście jest tam puma! :) Jeden z dowodów na prawdziwość tej teorii? Preinkaskie miasto Pumate, czyli "głowa pumy", znajduje się... oczywiście tuż przy głowie pumy :) A poza tym Puma, która widać na mapie jeziora, ma ogon dziwnego kształtu. Ale pumy takiego właśnie kształtu można spotkać w muzeach kultury inkaskiej i przedinkaskiej. To znaczy, ze im tez już wtedy kształt jeziora przypominał pumę.
Podobno pod innym kątem połowa jeziora przypomina pume a druga rybę, co miałoby byc dowodem na to, ze caca w nazwie to ryba, a nie skala (no nie wiem, ryby tam nie zobaczyłam...).
Mieszkańcy wysp mówią w języku aymara ("język wiatru"), który podobno jest jeszcze trudniejszy niż stworzony przez Inkow keczua ("język ludzi"). No nie, a ja już znam kilka słów w keczua!
Najpierw popłynęliśmy na jedna z wysp Uros (ok 7 km od Puno). To sztucznie stworzone malutkie wysepki (jest ich kilkadziesiąt) unoszące się na wodzie i zrobione z trzciny totora (zreszta jadalnej, choc w smaku nieprzypominajacej wlasciwie niczego, dosc wodnistej). Budowa wysepki trwa okolo roku, zaczyna sie od podloza gliniastego, po czym uklada na przemian trzcine totora (troche przypomina trzcine cukrowa), az ok pieciometrowa wyspa jest gotowa. Trzcina z czasem sie oczywiscie zuzywa, ale wtedy doklada sie od gory nowe warstwy tak, by nie zatonela. Wyspe trzeba tez zakotwiczy, by nie odplynela, wbijajac na dno jeziora pale.
Na kazdej wyspie mieszka kilkanascie osob, w mniej niz dziesieciu domach. Domach zrobionych oczywiscie z trzciny, wiec zaskakuje fakt, ze na ich dachach znajduja sie... baterie sloneczne. Tak, mieszkancy wyspy wielkosci salonu w niektorych domkach jednorodzinnych, maja prad (i czasem nawet maly telewizorek). Wyspy rzadza sie swoimi prawami, wladza spoczywa w rekach wybieranego prezydenta, ale mozna powiedziec, ze decyzje podejmowane sa demokratycznie (choc wlasciwie system tam panujacy nalezaloby okreslic, wedlug kryteriow europejskich, jako anarchie...). Na wyspach mieszka okolo trzystu-czterystu osob, glownie starszych (mlodzi migruja na lad, zreszta na wyspach jest tylko szkola podstawowa). Szacuje sie, ze w niedalekiej przyszlosci zycie na wyspach umrze smiercia naturalna i przestana istniec.
Bardzo ciekawe miejsce, ale po pierwsze strasznie maleńkie, a powszechnie wiadomo, ze ja potrzebuje czasami się zaszyć w samotności. Nie wiem, gdzie bym tam uciekała, chyba do wody!! :) A po drugie za bardzo turystyczne. Jest tam więcej turystów niż mieszkańców, a życie tych ostatnich jest całkowicie zależne od przyjezdnych: im opowiadają o budowaniu wyspy, zabierają (oczywiście za dodatkowa opłata) na przejażdżkę łodziami (poplynelysmy, fajne uczucie, cisza i spokoj) i probuja za wszelka cene sprzedac tkaniny i różnorakie wyroby z różnorakich materiałów. Trudno im się dziwić, oprócz tych zajęć związanych z obsługa turystów zajmują się chyba jedynie połowem ryb i naprawianiem wyspy. Ale musze przyznac, ze bardzo sie ciesze, ze je zobaczylysmy. Nigdy w zyciu nic takiego nie widzialam i nie sadze, ze istnieje gdzies indziej, niz na tym jeziorze.
Potem poplynelismy na wyspę Taquilla (ok 35 km od Puno), gdzie na 7 km2 mieszka ok 2000 osób. Piękna wysepka na wzgórzu (duzo bardziej mi sie podobala niz Uros). Żeby dostac się z portu na główny plac, trzeba wspiąć się na górę po ok 500 schodach (mimo ze powinnyśmy być już zaklimatyzowane po Arequipie i Cusco, to jedna czuć różnice wysokości). Stamtąd rozciąga sie piękny widok na jezioro i wyspe. Tam tez malenka wystawa zdjęć stąd i meski watsztat tkacki (a po placu chodzą tradycyjnie ubrani mężczyźni i robią na drutach albo szyja :)).
Cała wyspa chodzi w tradycyjnych kolorowych strojach, harmonię zaburzają jedynie turyści. Jeśli mężczyzna nosi kolorowa (czerwona z innymi kolorami) czapkę, oznacza, ze jest żonaty. Jeśli górna część czapki jest koloru białego, to jej właściciel jest kawalerem. W przypadku kobiety ich stan określa spódnica: te czarno-czerwone noszą mężatki, a panny te w pozostałych kolorach. I wszystko jasne!
Po obiedzie (zupa z quinua i trucha (pstrag) prosto z jeziora, mniam!) powrót inna droga do portu i już niestety powrót do Puno.
Siedzac na lodce na górze, w pełnym słońcu (kurcze, opalilam sobie za bardzo twarz!) i mijając zielone wysepki, uswiadomilam sobie, ze juz niedługo Swieta! Nie czuć tutaj, bo ciepło i brak przygotowań i szalonych zakupów (tego ostatniego mi akurat nie brakuje!), ale coś będziemy musiały wymyslec. Będziemy już wtedy w Boliwii, ciekawe, gdzie dokładnie..
- comments