Profile
Blog
Photos
Videos
Dzien 66 21/12/2013
Opuszczamy (ja z zalem) Peru. Pobudka o 6 i po 7 autobus do Copacabany. Ok 10 rano (11 czasu boliwianskiego) na granicy. Deszcz, ale poza tym szybko, sprawnie i bezboleśnie (pisałam już, że chyba przez wychowanie w komunizmie za każdym razem, jak przekraczam tu granice, to się boję, że mnie nie wypuszcza i że będą chcieli wizy? Wiz nie potrzebuje i póki co wszystkie granice poszły sprawnie, ale mały dreszczyk zawsze jest :))
20 minut później znalazłyśmy sie w centrum turystycznej Copacabany. Jesteśmy dość wysoko (Copacabana jest na ok 3840 m.n.p.m. i nawet po Cuzco i Puno odczuwam bolesnie te wysokosc, ciezko oddychac i właściwie nie da rady odetchnąć glebiej).
W samej Copacabanie nie ma za wiele, ale to stąd wyrusza sie, by zwiedzić boliwianskie wyspy jeziora Titicaca. Znalazłyśmy transport, jeszcze szybki obiad (zupa z quinua i pstrag, oczywiscie) i na łódkę. Płyniemy na wyspę Isla del Sol, to największa i najważniejsza wyspa na jeziorze. Siedziałam na górze lodki, a tam ludzie z różnych stron świata, każdy że swoimi historiami podrozniczymi. Najsmieszniejszy koleś z Andaluzji (ze tez oni zawsze!), a jego opowiesc na końcu tego wpisu.
Pogoda idealna, słońce, ciepło (później chłodniej od wiatru). Znów nie mogę uwierzyć, że zaraz Swieta.
Ok 16 doplynelysmy do portu Challapampa na północy wyspy. To właściwie plaża w niewielkiej wiosce i od razu po wyjściu na ląd przywitały nas osły, owce i ... świnie biegające po piasku. W ogóle niezły tu folklor! :) Kilkanaście domów tuż przy wodzie (bo dalej już góry i trudniejszy dostęp) i cały zwierzyniec biega na zewnątrz.
Udalo nam się znaleźć niedrogi pokoj w hoteliku na wzgórzu z widokiem na jezioro, plaże, góry i cała okolice (oczywiście ze zwierzyncem). Super!
Potem poszłyśmy zwiedzać okoliczne ruiny. Najpierw plaża, a potem pod górę (generalnie cała wyspa jest jednym wielkim wzniesieniem). W sumie nietrudna trasa, ale kawałek był. Po drodze jeszcze więcej wolnopasacych sie na wzgorzach świń, owiec, osłów, a poza tym byki (głównie czarne) i lamy. Póki co nie widziałam żadnego psa...
W górach, niedaleko ruin jakby kolejne miasteczko, albo dzielnica Challapampy.
Według legendy inkaskiej na wyspie zwanej kiedyś Titi Khar`ka (czyli skala pumy, skąd niby wzięło nazwę cale jezioro, choć wiadomo, jak to z tym pochodzeniem nazw jest), narodzili sie ze słońca Manco Capac (pierwszy wódz Inka) i Mama Ocllo, wezwani by stworzyć miasto Cusco. Z wody natomiast wyszedl najważniejszy bog Wiracocha. Wyspa zajmuje więc ważne miejsce w kulturze inkaskiej.
Same ruiny znajdują się na wzgórzu, więc trzeba się było do nich jeszcze wspiąć. Ale warto. Znajduje się tam największy kompleks ruin inkaskich na wyspie zwanych Chincana, a w nim Palacio del Inka lub El Laberinto (w aymara Inkanakan Utapa).To rzeczywiscie labirymt przejsc, drzwi i pomieszczen. Calosc przypomina troche Machu Picchu. Niedaleko znaduje sie kamienny stol do ceremoni, Mesa Cermonial, na ktorym podobno skladano ofiary z ludzi i zwierzat.Poza tym podobno w skalach i ruinach kryje sie wiecej niespodzianek: Roca Sagrada (Swieta Skala), Roca de Puma (Skala Pumy), Cara de Viracocha (Twarz Wiracochy), ale jakos nie udalo nam sie ich znalezc (choc z drugiej strony w moim (slabym, bo slabym, ale jednak) przewodniku jest napisane, ze te ostatnia mozna jedynie zobaczyc uzywajac wskazowek przewodnika, lusterka i ...wyobrazni).
Isla del Sol jest swietna, pelna spokoju, nie ma tu ulic ani zadnych pojazdow (jedynie osly). Zreszta byloby ciezko, bo wyspa jest jedna wilelkim gorzystym terenem i zeby gdziekolwiek sie dostac, trzeba isc pogçd gore (no chyba, ze zostanie sie w Challapamie przy wodzie).
Zdazylysmy do hotelu tuz przed ulewa i zdziwilo nas, ze wszedzie jest elektrycznosc (w wiosce podobno nawet kafejka internetowa). Spodziewalysmy sie chyba bardziej klimatu jak w kanionie Colca, tym bardziej, ze podobno z woda jest kiepsko, szczegolnie na gorze, dokad musza ja zasem dostarczas w kanistrach wnoszonych przez osly.
Zapomniałam napisać, ale jak wracałam w Cusco z koni, tuż obok ruin Saqsayhuaman, to widziałam grupę starszych pań (oczywiście w kolorowych tradycyjnych strojach) wprowadzających na sznurkach... swoje lamy! Normalnie, jak na spacer z psem. Miałam przez chwile wizję, ze będę mieszkać w Cusco i miec swoje lamy i psa. No to tutaj pomyślałam: a może by tak pasc owce? :) Ale chyba jednak nie, Cusco i lamy fajniejsze. Wiem, wiem, miałam wrócić na Galapagos zajmować się zolwiami, ale Cusco i lamy... No i jak tu zdecydować? :)
**
Opowiesc szalonego Andaluzyjczyka z lodki:
"Przylecialem ponad miesiac temu z Hiszpanii do Limy, gdzie poznalem moja dziewczyne [Peruwianke, z nami na lodce]. Kasa na caly wyjazd skonczyla mi sie juz po pierwszych 2-3 tygodniach, wiec bedac juz w Cusco postanowilen zarabiac piekac i sprzedajac trufle z czekolada. Zrobienie trufli zajmowalo mi ok 2-3 godzin dziennie, razem z zakupami. Sprzedawalem ok 40 dzienni, po 1 sol, wiec zarabialem ok 40 soli dzienni, czyli wystarczajaca kasa, zeby przezyc w Peru [nie mieszkajac w hostelach, ale rozumiem, ze wtedy mieszkal z ta panna, zreszta on to pewnie tez po parkach..]. Ale pewnego dnia zatrzymal mnie policjant, mowiac, ze nie moge tu handlowac, nie mam pozwolenia, a w ogole to wygladam na turyste, a jako turysta nie mam prawa pracowac. Przeprosilem, powiedzialem, ze obiecuje, ze juz wiecej nie bede i mam teraz problemy finansowe i dlatego dorabiam, ale to tylko czasowe, poki mi rodzina nie przysle kasy [co oczywiscie bzdura, no ale nic]. Gliniarz byl nieugiety, zabral moje trufle (razem z patera), powiedzial, ze musimy jechac na komisariat, ale ze zabierze mnie do innej policji [tam w Peru kilka rodzajow policjantow i policji]. Zaprowadzil mnie do innego policjanta, ktoremu strescil sytuacje i odszedl, razem z moimi truflami! Jeszcze raz od poczatku wytlumaczylem sytuacje temu nowemu policjantowi, ktory wykazal sie zrozumieniem, upomnial mnie, ze mam wiecej nie handlowac, ale ze ok, nie ma problemu, jesli o niego chodzi to sprawa jest zamknieta. No tak, a moje trufle? Mowie mu, ze chcialbym je odzyskac, a on, ze on nie wie, to nie jego sprawa i musze isc do tego policjanta, ktory je zabral. Poszedlem. Znalazlem go, jak z grupka innych policjantow stal nad moimi truflami. Chyba wlasnie chcieli je jesc, a kiedy mnie zobaczyli, to wskoczyli szybko na pake radiowozu. Zaczalem krzyczec, zeby mi je oddali, ze nie bede juz nimi handowal, ale ze chcialbym je zjesc z moimi przyjaciolmi i ze tamten policjant powiedzial, ze nie ma problemu, ze jestem wolny. Ale gliniarz powiedzial, ze musza je zabrac na komisariat. Wiec mowie mu, ze tam w srodku nie ma kokainy, ani marihuany, tylko czekolada! Ale szybko odjechali, a ja patrzylem jak policjanci w Cusco kradna moje trufle.
Od tamtej pory nie handluje juz truflami, za duze ryzyko kradziezy (przez policjantow !). Teraz spiewam w barach, przygrywajac sobie na jakims pudle. Zarabiam duzo lepiej, ok 70 soli dziennie, a jak im zaspiewam andaluzyjskie piosenki albo flamenco, to wszyscy sa zachwyceni. W Copacabanie nie spiewam, bo tu za bardzo turystycznie, a turysci to sknery i nic nie daja. Czesciej da ci biedny Peruwianczyk, niz bogaty turysta Amerykaniec czy Japonczyk." [tutaj obecni na lodce podroznicy z plecakami sie oburzyli, tlumaczac, ze moze bogaty turysta Amerykaniec i Japonczyk dac powinien, ale podroznicy jak my, przez swiat z plecakami, czesto nie daja, bo licza kazdy grosz, bo wiadomo, ze kasa sie rozchodzi i nie nigdy w sumie nie wiadomo, czy starczy do konca podrozy. Andaluzyjczyk sie zgodzil, ze taki argument tez jest do zaakceptowania i ze on w sumie nie narzeka, bo odkad dorabia, to wlasnie z tego zrodla ma kase na podrozowanie.]
Taka to opowesc jak zlodziejami w Cusco zostali policjanci. Od razu mi sie przypomniala seria piosenek zespolu Raz, Dwa, Trzy: "Policjanci w Atenach udają Greka" czy "Policjanci w Sztokholmie gonia sie po sexshopie". Moze im podrzuce "Policjanci w Cusco kradna trufle"?
- comments