Profile
Blog
Photos
Videos
Dzień 92 16/01/2014
Niestety wyjeżdżamy z Santiago. Mogłabym tu zostać, jest jeszcze masa rzeczy do zobaczenia i nawet się zastanawialiśmy, czy nie zostać jeszcze jeden dzień, wiadomo, zostaniemy jeden, potem jeszcze jeden i utkniemy, a czas goni i Patagonia wzywa.
Rano poszłyśmy jeszcze do muzeów. Najpierw MAC (Museo de Arte Contemporánea), czyli muzeum sztuki współczesnej (i też wydział Akademii Sztuk Pięknych). I jak to ze sztuka współczesną bywa, niektóre bardzo fajne, jak np. wystawa francuskiego artysty George Rouseau i jego instalacja, gdzie na środku patio muzeum ustawił czarną drewnianą konstrukcję, która wymalowana w środku na biało pozwala zobaczyć pod pewnym kątem wielką białą gwiazdę w środku (opowiadać o instalacji w sztuce, to jak tłumaczyć komuś sens wiersza, więc może nie będę więcej...), a tak naprawdę najfajniejsze są zdjęcia, które robi swoim instalacjom; a inne trochę nie wiadomo, co autor miał na myśli.
A potem Museo Bellas Artes (Muzeum Sztuk Pięknych). Tam np. Artists for Democracy, czyli seria prac artystów z różnych krajów na rzecz Chile (tuż po zamachu stanu) m.in. z biennale w Londynie z 1974 r. Słynny czerwony napis na niebieskim tle: "Chile Vencerá" (Chile zwycięży) na plakatach, makatkach. Poza tym bardzo fajne obrazu i plakaty Tito Calderona z czasów dyktatury. I moja ulubiona wystawa La Ruta Transnochada i bardzo dobre pracę trzech artystów (J. Gonzales, C. Araya, M. Jofre), którzy rozpoczęli swą twórczość w latach 80, czyli w samym środku dyktatury.
Popołudniu wyjazd (chlip, chlip) i autobus do Valparaiso. Półtorej godziny, co to za autobus? Człowiek nawet nie zdąży książki otworzyć :)
Nie mogłyśmy zgadać się z panną, u której śpimy, ale w końcu się udało. Wyjechała po nas samochodem i zrobiła rundkę po mieście. Fajnie, szkoda tylko, że nie mieszka w Valparaiso (jak pisze na profilu), ale w Viña del Mar niedaleko.
W mieszkaniu okazało się, że jest tam jeszcze jeden couchsurf, koleś z Izraela. Wszyscy razem poszliśmy na spacer po miasteczku (fajnie się idzie bulwarem, wzdłuż morza, ale ja nie przepadam za tymi pijo, nowobogackimi, sztucznymi miasteczkami nad morzem, oczywiście wielki hotel i kasyno tuż na plaży etc., trochę mi przypomina Lloret de Mar w Hiszpanii) a potem do baru na chorillana, czyli chileńska przekąska do piwa: warstwami frytki, wieprzowina, cebula, jajka. Bardzo tłuste, niezdrowe, ale idealne do podziału (bierze się jedna na parę osób) i przy rozmowach nad piwem wchodzi jak trzeba :)
Wieczór zakończony trochę średnio, bo jak wróciliśmy ok. północy, to Veronica powiedziała, że mamy jej zapłacić trochę za "gastos" (opłaty). Niby niedużo, ale to kompletnie niezgodne z zasadami CS, o czym jej powiedziałyśmy. A po drugie nas nie uprzedziła. Trochę patowa sytuacja, nie wiem, jak to rozwiązać, zobaczymy.
- comments