Profile
Blog
Photos
Videos
Dzien 89 13/01/2014
Odkrywamy Santiago de Chile! O 10 poszłyśmy na darmowy tour po mieście. Bardzo dobry koleś, Franco (robi to od 4 lat, a wieczorami jest muzykiem) który opowieściami sypał jak z rękawa (i można by rzec, że jest współautorem całego dzisiejszego wpisu (i winowajca jego dlugosci). Tych, co w szkole czytali raczej streszczenia, od razu uprzedzam, ze ten wpis to bedzie raczej powiesc, niz nowela :)
Jeszcze zanim tour to weszliśmy do katedry na Plaza de Armas. Oryginalna z 1561 roku została wielokrotnie zniszczona w trzesieniach ziemi. Warto tu dodać, że Chile jest jednym z krajów najbardziej dotkniętych trzesieniami ziemi na świecie, ostatnie z 2010 r. zniszczyło sporą część miasta i okolic.
Potem zatrzymaliśmy się obok muzeum Museo de Arte Pre-Colombino (zresztą zniszczonego w trzesieniu w 2010 r. i ponownie otwartego dopiero tydzień temu), gdzie można zapoznać się z kultura tych terenów sprzed przybycia tu Europejczyków, głównie kultura plemienia Mapuche. Mapuche zamieszkiwali te tereny jeszcze przed Inkami, byli wojownikami i mieszkali głównie na południe od Santiago, a ponieważ mniej więcej na Santiago kończyło się imperium Inka, to można powiedzieć, że za czasów Inka było dość spokojnie. Problem zaczął się, gdy przybyli tu Hiszpanie i próbowali wcielić Mapuche do swej armii. Najbardziej znana jest historia Pedro de Valdivia, hiszpańskiego dowódcy armii, który zajmował się na tych terenach poszerzaniem wpływów Hiszpanii, walka z tubylcami i podoba wcielania ich do armii hiszpańskiej. Do swej armii włączył szesnastoletniego Mapuche o imieniu Lautaro, którego przez lata szkolił, uczył sztuki walki i przekazywał sekrety armii hiszpańskiej. Latauro pewnego dnia uciekł, wrócił do swoich, utworzył armię na wzór hiszpański (nauczył się od Hiszpanów jak ważna jest podczas walki sfera psychologiczna), a następnie wrócił z nowoutworzoną własną armią i... porwał wodza de Valdivia. Latauro do tej pory uznawany jest za bohatera narodowego. Przyjęli też taktykę porywania Hiszpanom żon, bo (jak stwierdził nasz przewodnik) zobaczyli, że Hiszpanie bez kobiet wariują :) (Mapuche mieli po kilka żon, więc może dlatego nie mieli i nie rozumieli tego problemu :)) Pierwsza bitwa między Mapuche a Hiszpanami (11/09/1541) była zresztą wielka porażka Europejczyków.
Santiago nigdy nie miało być zresztą stolica Chile, ale Hiszpanie napotykali na tych terenach masę problemów, o których istnieniu nawet nie wiedzieli: pustynia na północy, Andy, trzęsienia ziemi (które brali za gniew boski). Zaczęli więc schodzić na południe, a tam natknęli się na wojowniczych Mapuche i znów na trudne warunki atmosferyczne (do samej Patagonii to zresztą dotarli dużo później, jak już udało im sie na tych terenach dobrze osiąść). Wycofujac się przed pogodą i Mapuche, znaleźli się w okolicach obecnego Santiago. Osłonięte przez góry dawało im poczucie bezpieczeństwa, postanowili przeczekać najgorsze i tak zostali (korona hiszpańska wcale nie chciała łożyć na założenie tu stolicy, ale Pedro de Valdivia ich przekonał, podobno nie tylko słowem ale i mamoną...).
A w kulturze Mapuche najważniejsza osobą jest kobieta i to ona pełni centralną funkcję (znajduje się nawet na monecie 100 pesos). Niestety oznaczało to, że to ona zajmowała się wszystkim, łączne z połowem, a jedynym zadaniem mężczyzny było walczyć i jej chronić (eh, ci faceci to w każdej kulturze potrafią się ustawić ;)).
Potem poszliśmy w stronę Palacio de la Moneda, czyli palacu prezydenckiego. Obecny prezydent tu nie mieszka, a jedynie przyjezdza do pracy. Ale to rozegrał się słynny na cały świat zamach stanu i to tu zginął Salvador Allende.
Skrocona historia Chile dla poczatkujacych :)
Allende został prezydentem w 1970 roku. Był socjalistą, choć odzegnywal się od rewolucyjnego marksizmu i szukał "chilenskiej drogi do socjalizmu". Próbował przeprowadzić wielkie zmiany społeczne niwelujace istniejące wtedy drastyczne różnice między grupami społecznymi, ale nie za pomocą walki i broni (jak to miało miejsce wtedy nas kontynencie południowo-amerykańskim), tylko za pomocą prawa (podobno powiedział kiedyś, że będzie to rewolucja chileńska, nie przeprowadzona za pomocą broni tylko za pomocą... "wina i empanady :)). Nie spodobało się to właściwie nikomu: radykalna lewica chciała radykalnej rewolucji i walki, radykalna prawica nie chciała zmian i chciała za wszelką cenę odsunąć Allende od wladzy, wytykając mu przyjaźń z Fidelem Castro i twierdząc, że celem Allende jest uzaleznienie Chile od ZSRR.
Byl od początku krytykowany i potepiany przez Stany, które najpierw wspierały (też finansowo) prawicowego kandydata na prezydenta, a po wygranej Allende zapowiedziały, że zrobią wszystko, by "ekonomia Chile jęczała". Nixon zaczął wspierać radykalną prawicę w Chile, pisząc do Pinocheta, że należy "odsunąć za wszelką cenę Allende od władzy" (całkiem niedawno odnaleziono listy). Postanowiono więc doprowadzic do destabilizacji ekonomii i do kryzysu, by zmusić Allende do odejścia. Bojkotowano eksport, płacono pracownikom, by nie przychodzili do pracy (ostatnio okazało się, że kasa na ten cel pochodziła również z USA), itp. Nastąpił kryzys, nie było produkcji, nie było pracy, nie było nic w sklepach, do których zaczęły ustawiać się długie kolejki. Allende zapowiedział jednak, że nie ustąpi, bo został demokratycznie wybrany przez lud. Pinochet sięgnął więc po radykalne środki, otoczono pałac prezydencki (snajperzy, samoloty etc.) i zadzwonił do pałacu dając Allende 10 min na poddanie się. Prezydent wypuścił jednak wszystkich pracowników, a sam popełnił samobójstwo. Lotnictwo zbombardowało pałac, a gdy weszli do środka, to znaleźli Allende martwego (przez lata zastanawiano się nad rzeczywista przyczyną śmierci Allende, ale ekshumacja i badania sprzed paru lat potwierdziły samobójstwo).
Lata 1973-90 to czas dyktatury Pinocheta, czas odbicia ekonomicznego (produkcja, praca) i jednocześnie tortur, podsłuchów, szpiegowania, morderstw, "zniknięć", wyeliminowania opozycji, zniszczenie życia kulturalnego.
Rok 1980 to czas "wolnych" wyborów. Głosowało ok 30% (nie pozwolono głosować tym, którzy przebywali poza granicami), a Pinochet zdobył ok 70% głosów. Wtedy też napisał nową konstytucję, która gwarantowała mu pełnię praw i nietykalność w razie przegranych wyborów. Tak też się stało w 1988 r., kiedy to przegrał wybory. W latach 90 zaczęły wychodzić na jaw (głównie za sprawą powołanych komisji) metody Pinocheta (tortury, morderstwa, zniknięcia), że posiadał konta w wielu zagranicznych bankach pod różnym nazwiskiem. Swoją droga to ostatnie odkryte całkiem niedawno spowodowało, że wielu jego zwolenników się od niego odwróciło (a nie tortury i morderstwa?). Ale nic mu nie można było zrobić. Pinochet powrócił na stanowisko szefa armii, a po paru latach został wolnym senatorem (takie dwie opcje zagwarantował sobie bowiem w nowej konstytucji). W 2006 r. zmarł w wieku 91 lat, do końca pozostając nietykalnym.
A teraz wiadomo, jak to jest: część (większość) ludzi Pinocheta nienawidzi, część chciałaby go wielbić (w parku przed pałacem znajduje się pomnik Allende, ostatnio jakaś grupa kobiet złożyła sto prezydenta petycje, by naprzeciw niego postawić... pomnik Pinocheta! Oczywiście do tego nie dojdzie, a nawet gdyby, to pewnie ktoś szybko odrąbałby mu głowę). To samo z pomnikiem Allende, pod który raz na jakiś czas ktoś przynosi kwiaty, która podchodzi i go obejmuje, a ktoś na niego pluje. Czyli jak to bywa we wszystkich krajach, które przeżyły dyktaturę.
A przed pałacem flagi, więc jeszcze słów kilka o fladze chilijskiej (która zresztą przypomina polską, tylko w górnym, lewym gornym rogu, tam gdzie biały piasek, znajduje się biała gwiazda w niebieskim kwadracie). Podobno wymyślił ją powrotem sklepikarz, sprzedawca materiałów. Kiedy zastanawiano się, debatowano i spierano, jak ma ona wyglądać, on postanowił, że weźmie sprawy w swoje ręce i wymyślił swoją flagę, wywieszając na sprzedaż i reklamując jako "nową flagę kraju". I ludzie zaczęli ją kupować :) Oczywiście nie spodobało się to władzom, ale gdy został wezwany i wytłumaczył znaczenie kolorów (czerwony-krew, biały-Andy, niebieski-ocean, gwiazda-Maryja, choć to ostatnie uznano za dość kontrowersyjne, więc uznano, że jedna gwiazda to jedno prawo i konstytucja dla wszystkich), to uznano, że jest odpowiednią i powinna zostać (tym bardziej, że część ludzi już tę nową flagę miała).
Więcej historii z Chile i Santiago? Bardzo proszę, moja ulubiona o kawie:
Chile nie ma ani kawy, ani kultury picia kawy (czego doświadczamy i doświadczać będziemy na każdym kroku). Pijano i wciąż podaje się w wielu restauracjach, rozpuszczalną Nescafe. Aż tu kiedyś ktoś postanowił zrobić biznes na kawiarniach i stworzyć nowy wizerunek. Ponieważ kawa wciąż była podła, to, chyba by odwrócić uwagę od tego faktu, postanowiono, że kelnerki serwujące kawę będą nosić bardzo krótkie spódniczki. I tak powstała "kawa z nogami" (café con piernas). Dodatkowo ustalono zasady, że kawiarnie te będą się znajdowały w dzielnicach biznesowych, nie będzie w nich stolików i będą działały w godzinach pracy (8-19). Biznesmeni robili sobie krótka przerwę w pracy, schodzili na dół, wypijali kawę na stojąco patrząc na nogi dziewczyn i wracali do pracy. Z czasem przestało to wystarczać, więc powstał nowy trend: "nowa kawa z nogami". Tak, jak wcześniej, ale zaczęto przyciemniać szyby tak, by nie było widać, co dzieje się w środku. A w środku dziewczyny już w samym bikini i raz na jakiś czas tańczące na stołach (do filiżanki kawy?!). Aż wreszcie najświeższy trend: jak poprzedni, ale z tzw. happy minute. Nikt nie wie dokładnie, kiedy odbywa się ta "szczęśliwa minuta". Raz na jakiś czas, decyzją menadżera, zamyka się drzwi od środka (szczęśliwi ci, co akurat byli w kawiarni) a dziewczyny... zdejmują ubrania. Po minucie ubierają się, drzwi się otwiera i jak gdyby nigdy nic dalej serwuje się kawę :) A podobno, wbrew pozorom, przychodzi tam sporo kobiet, bo zawsze dostaną one jakieś ciastko gratis. No cóż, trzeba dbać o klientelę, tym bardziej, że wyraz z pojawieniem się Starbucksów i kawiarni z lepszą kawą, coraz więcej ludzi wybiera dobrą kawę zamiast nóg!
W drodze do Lastarria przeszliśmy przez pierwszą ulicę biznesową (giełda, najwyższy budynek w mieście zbudowany wg. międzynarodowych standardów przeciw trzęsieniom ziemi - a swoją droga Santiago, jak na miasto, które raz na jakiś czas się trzęsie, ma sporo tych wysokich budynków), która nosi dumną nazwę... Nueva York :) A Lastarria (na część chileńskiego pisarza i intelektualisty z XIX w., José Victorino Lastarria) to niewielka dzielnica pełna uroczych kawiarenek, małych artystycznych sklepów, antykwariatów. Tu słów kilka o książkach w Chile: są masakryczne drogie (ok 40 dolców za książkę) i VAT na nie wynosi 19%! To jeszcze pozostałości czasów Pinocheta, który zakazał drukowania książek i nakazał spalić książki i drukarnie. Dlatego w Chile ani się nie drukuje (przeważnie w Argentynie albo Hiszpanii i sprowadza się), ani nie czyta za wiele (chciałabym zobaczyć chileńską wersję słynnego badania "ile książek przeczytała statystyczna osoba w zeszłym roku"). Smutne. Teraz oczywiście coraz częściej czyta się na ebookach, no i zaczęło pojawiać się coraz więcej antykwariatów.
W parku Forestal tuż przy rzece znajduje się masa pomników, które były prezentami różnych krajów dla Chile (m.in.fontanna od Niemiec). W 1910 r. zorganizowano bowiem z wielką pompą obchody stulecia uzyskania niepodległości Chile od Hiszpanii, na które zaproszono wiele krajów. Niestety na dwa tygodnie przed uroczystością ówczesny prezydent zmarł i przyjazd różnych władców na imprezę skończył się uczestnictwem w pogrzebie. Ale to jeszcze nic, nowowybrany prezydent... zmarł dwa tygodnie po wyborach! Oczywiście zaczęto mówić, że nad urzędem prezydenta panuje klątwa i nikt nie chciał więcej kandydować. Dlatego rządy przejął kongres, który wpadł na idiotyczny pomysł "oczyszczenia" miasta, przenosząc wszystko to, co uznali za brzydko wyglądające, na druga stronę rzeki: bary, restauracje, lokale, warsztaty, nawet cmentarz! Ponieważ cale życie artystyczne przeniosło się na drugą stronę, to zamiast podzielić miasto na część ładną i brzydką miasta, uzyskano część nudną i ciekawą :) I tak powstała po drugiej stronie dzielnica Bellavista, która jest rzeczywiście fajna: bary, restauracje, knajpy, uniwersytety i dom Pablo Nerudy, który właśnie po drugiej stronie zbudował dom dla swej kochanki Matilde, do której wymykał się przez most nocą i w którym zamieszkał po odejściu od żony.
Musimy wrócić jeszcze na Bellavistę. No i to tam chcę mieszkać, jak już przeniosę się do Santiago. Nie wspomniałam o tym jeszcze? ;)
A a propos rzeki, jest ona jedna z dwóch rzeczy nie lubianych przez mieszkańców. Trudno się dziwić, to pędzący z silnym prądem, z gór, błotnisty, brudy ściek. Podobno każdy prezydent w czasie wyborów obiecuje zmianę, a obecny miał wizję szerokiego koryta z pływającymi po krystalicznej wodzie gondolami, ale jakoś nie widać, by to było kiedyś możliwe. A przy rzece stoi drugi koszmarek: wysoki budynek podarowany przez hiszpański Telefonikę, w kształcie ceglastego telefonu komórkowego z lat 90. I zasłania widok na Andy.
Zjadłyśmy specjalność chileńskiej ulicy: completo Italiano, czyli hotdog z pomidorami, awokado i majonezem, czyli w kolorach włoskiej flagi :) Trzeba przyznać, że pomysł niezły.
Po wycieczce wjechałyśmy funicularem na wzgórze Cerro San Cristobal, skąd rozciąga się super widok na miasto (no ok, Barcelona to to nie jest, ale i tak fajnie na miasto popatrzeć z góry). Tam też znajduje się Sanctuario Inmaculada Concepción i niewielka kaplica, Templo " La Maternidad de María", przedstawiająca życie Maryi, od narodzin do wniebowzięcia. Na wzgórzu jest królująca nad całym miastem słynna, wielką, biała figura Maryi. Rozpoczęta w 1903 r. i ukończona w 1908 r., ma 14 metrów i waży 36.610 kg. Był tu Jan Paweł II podczas swej wizyty w Santiago w 1984 r., przybywa tu też co roku 8 grudnia masa pielgrzymów.
W Santiago znajduje się "jedna z 25 najlepszych lodziarni świata", wg The Daily Meal. Była pierwszą w Chile serwującą lody o dziwnych smakach. Ja wzięłam czekoladę z pieprzem, ale jakoś intensywna czekolada przyćmiła pieprz. Nie wiem, nie znam się (to się wypowiem!) na lodach.
Potem Sarah chciała na pocztę główna, a tam okazało się, że w tym samym budynku mieści się... muzeum pocztowe. Wśród masy klaserów że znaczkami z innych krajów znalazłam aż 12 z Polski! Oprócz serii ze znanymi osobami (od Matejki i Chopina po Waryńskiego), głównie znaczki z czasów komuny: zjazdy PZPR, rocznica powstania partii robotniczej, serie z okazji olimpiad etc. Bo kto by pomyślał! I ciekawe, kto jeszcze odwiedził w Santiago muzeum pocztowe!? :))
Wieczorem wróciłyśmy na Bellavistę, by poznać nocne życie w stolicy. Szkoda tylko, że pisco średnie (za słodkie). Może niech oni lepiej pozostawią pisco Peru.
- comments