Profile
Blog
Photos
Videos
Tak jest! Musi być równowaga w naturze! Skoro noc do dupy, to chociaż dzień 'musiał' być w pytę. Nie inaczej :)
To szczyt sezonu turystycznego, więc wszystkie pokoje pozajmowane, a te wolne są w szalonych (jak na lokalne warunki) cenach. W Vang Vieng podobno tanio nie jest, a za nocleg zapłaciłam 40tys kip. Tutaj wszyscy krzyczeli 100-120tys! No nieeee, choćby dla zasady nie można akceptować takich cen ;) Łaziłam, łaziłam i w końcu znalazłam pokoik z łazienką za 60tys. Pózniej stargowałam do 110 za dwie noce.
Jak wrócę do Edynburga, nie będzie nawet mowy o akceptowaniu podanej za pierwszym razem kwoty do zapłacenia w Tesco! Będę się targować dopóki nie zejdą z ceny o co najmniej 1/3 wartości!!! :D
No. Pitu pitu, a tu nowe miejsce czeka na eksplorację i późniejszą zuchwałą krytykę ;)
(...)
Spędziłam kilka godzin na chodzeniu po Luang Prabang. Postanowiłam omijać główne ulice i wyznaczone przez przewodnik trasy. Właziłam w małe uliczki, czasem lądowałam na czyichś podwórkach, innym razem w świątyniach - chciałam zobaczyć jak wygląda mieścina poza zaturyszczonymi obszarami. Pogapiłam się na dzieciaki idące do szkoły (dobrze że problem pedofilii nie jest tak rozdmuchany jak w Europie; chyba nie spodobałoby mi się w laoskim więzieniu...); zakurzonym klepiskiem władowałam się między domy i patrzyłam jak rodziny jedzą obiad, siedząc na podłodze, na przydomowych tarasach; tak o, miotałam się po okolicy i chłonęłam klimat.
Oczywiscie zgubiłam się... Mniej więcej na trzecim zakręcie :D (kurwa, jakie to żałosne! ale nadal mnie bawi). Chociaż tym razem zagubienie bylo semi-zamierzone. Zrobiłam sobie test na przetrwanie ;) - jak już wspomniałam parę dni temu, pracuję nad mechanizmami 'lokalizacyjnymi' :D Tym razem, na przykład, podążałam za ruchem samochodowym - założyłam że o tej godzinie to pewnie wszyscy cisną do centrum, i szłam za falą ruchu samochodowego... Zadziałało!!! :D
Potem zahaczyłam o parę świątyń, aż w koncu trafiłam do wypasionej jadłodajni, w której siedzieli sami Azjaci. Żadnych turystów, a to dobry znak. W menu nie było sandwiczów i burgerów, tylko lokalne przysmaki. Jakoś nie mogłam się oprzeć i znowu wzięłam pad thai - makaron ryżowy z warzywami i owocami morza. Zostawiłam na talerzu dwa kęsy, by następnie z rozkoszą wmasować je sobie w klatę. Pychota!
Na dalszą drogę wzięłam owocowy koktajl i ruszyłam do mojej noclegowni.
Zazwyczaj dane miejsce staje się 'moje' dopiero drugiego dnia pobytu. Tym razem jest inaczej. Od razu jestem 'u siebie'. Bardzo mi się tutaj podoba. Trudno określić co na to wpływa. Może za parę tygodni odkryję sekret.
Jest świetnie! A jak jest świetnie, to znaczy że moze być jeszcze lepiej, prawda? ;) - Idę na masaż stóp. Moje udręczone nóżki potrzebują troski i rozpieszczania!
(...)
Jezusie... Nie jestem pewna, ale wydaje mi się że po zakończonym masażu wyrwało mi się krótkie polskie "kocham pana" :D - taki odruch bezwarunkowy... :P
Przy okazji dowiedziałam się że europejska stopa mocno się różni od azjatyckiej. Tutaj stopy zaczynają się na paluszkach, a kończą na pachwinie i pośladkach. Nie narzekam, broń Boże, tylko zaobserwowałam taką ciekawą prawidłowość ;)
No to wyciskam z tego dnia co tylko się da! Znalazłam ciekawe miejsce przy rzece i klapnęłam na schodach.
Otworzyłam piwo i... i tyle! :) Co tu dużo pisać?! Siedzę, piję piwo i jest mi baaaaardzo dobrze...
A siedząc tak nad brzegiem Mekongu, obserwuję długaśne łódki, które krążą w tę i z powrotem, przewożąc ludzi przez rzekę. Przy brzegu unosi się tratwa - przystanek, na której to zbierają się chętni na następny rejs.
Uśmiałam się w myślach jak mops, bo sytuacja przypomina zagadkę z dzieciństwa o przewożeniu wilka, owiec i kapusty. Tylko w obecnej zagadce są faceci, piwo Lao (przewożone zgrzewkami) oraz lokalne niewiasty :D :D :D
- comments