Profile
Blog
Photos
Videos
Dzien 42 27/11/2013
Przyjazd do Piury o 6 rano, po calonocnym autobusie, wiec dzien rozpoczety leniwie.
Piura niewiele ma do zaoferowania, wiec niewiele myslac wsiadlysmy w autobusik do oddalonego o 12 km Catacaos, by zobaczyc rynek (na ktorym mozna kupic wszystko, nas interesowaly lokalne wyroby reczne). Sama jazda to wlasciwie doswiadczenie samo w sobie, rozklekotanym busikiem - ogorkiem. Oprocz kierowcy nieodlacznym elementem ¨wycieczki¨ jest zatrudiony bileter-naganiacz, ktory wychyla sie na kazdym przystanku (a wlasciwie przy kazdej grupce ludzi stojacej przy ulicy) przez otwarte okno lub drzwi ze spiewnym okrzykiem ¨Catacaos, Catacaos!!!¨, jakby jego zadaniem bylo wlasciwie naganianie ludzi na jazde (nie wiesz, co ze soba zrobic? jedz z nami do Catacaos! :)) Najpierw przejechalysmy pol miasta, wsrod spalin, krzykow, nieustannego trabienia (ktore jak widac tu moze oznaczac: uwaga, jade, uwaga, skrecam, uwaga, ustap mi pierwszenstwa, nie martw sie, widze cie i postaram sie cie nie potracic, czesc pozdrawiam kope lat albo prozaiczne jestem taksowka, moze chcesz wsiasc i na pewno jeszcze wiele innych), wyskakiwania i wskakiwania naganiacza do busiku w czasie jazdy, kolorowych mototaksi leniwie poruszajacych sie po miescie i samych lokalnych ludzi, w jakis magiczny sposob odnajdujacych sie w tym chaosie. Wlasciwie to taka podroz donikad przez srodek niczego, ale juz od pierwszych chwil poczulysmy, ze odnalazlysmy prawdziwe Peru.
Catacaos to malenkie miasteczko, glowny plac z imponujaca katedra (z zewnatrz, bo oczywiscie zamkniete). Poszlysmy w strone rynku, najpierw znalazlysmy jedzeniowy (owoce, warzywa, mieszajace sie nieprzyjemne zapachy miesa, ryb, brud i muchy) oraz ubraniowo-zabawkowy (w stylu chinczyk lub sklep bezclowy:)), az wreszcie mercado de artesania. Niewielki, ale swietny, lokalne wyroby z drewna, gliny, skory, bizuteria i lokalne slodycze. W lokalnym barze Picanteria (wlasciwie to takie klepisko, 4 plastikowe stoliki, witrynki z figurkami swietych, ale miedzy nimi tasmy laczace polki z napisami Dove, Rexona, za kotara z materialu kuchnia) cebiche i piwo. Naprawde tu jestesmy!?
Najfajniesze w tej podrozy bylo to, ze w zadnych momencie, ani w busikach ani w Catacaos, nie spotkalysmy zadnego turysty. Czy oni podrozuja tylko taksowkami? Czy po prostu nie jezdza to taki malych lokalnych miejscowosci, w ktorych (to prawda, przyznaje) nie ma zadnych punktow turystycznych? Fajnie, ze pojechalysmy. Po powrocie do Piury musialysmy uczcic dzien pisco sour, w koncu jestesmy w jego ojczyznie! Mniam!
Zapomnialam napisac, ze najtrudniejsza rzecza jest w Ameryce Poludniowej kawa, a raczej jej brak. Juz w Ekwadorze (a w Peru trwa to nadal) jak zamawisz kawe, to przynosza filizanke goracej wody i obok stawiaja sloik z kawa rozpuszczalna. Chyba sobie z czasem odpuszcze kawe. W Peru zreszta poki co w ogole nie widac kawiarni (tak, tak, czasem tesknie za Barcelona...;)).
- comments