Profile
Blog
Photos
Videos
Dzień 101 25/01/2014
Bardzo fajny dzień. Rano pojechałyśmy do Ancud, na północ wyspy, by stamtąd pojechać na wyspy Islotes Puñihuil, gdzie mieszkają pingwiny. Nie miałyśmy nic zorganizowane, ale to dobrze, bo od razu na dworcu dopadli nas ludzie z wycieczkami, które okazały się tańsze niż te, które widziałyśmy, a za to w podobnej cenie, niż gdybyśmy pojechały do Punihuil same (a tam trochę skomplikowany dojazd). Kupiłyśmy więc wycieczkę na popołudnie i poszłyśmy w miasto.
Ancud jest jednym z głównych portów i przez miasto przyjeżdżają autobusy jadące promem na ląd. Bulwar wzdłuż morza rzeczywiście fajny i spacer uroczy. Główny plac, Plaza de Armas, znajduje się zaś na wzgórzu z widokiem na morze. Tam też katedra. Oryginalną z 1907 r. zniszczyło niestety w 1960 r trzęsienie ziemi. Ta współczesna z lat 90 nie wygląda już tak ładnie, jak ta oryginalna na zdjęciach. Wielka szkoda, że trzęsienia ziemi tak bardzo zniszczyły Chile.
W parku na Plaza de Armas znajduje się niewielka figurka siedzącej na ławce Wdowy (la Viuda), która według mitologii Chiloé raz na jakiś czas pojawia się ubrana na czarno i uwodzi samotnych mężczyzn po to, by zaspokoić swoje żądze, a potem porzuca ich i odchodzi. Ładne, bardzo mi się spodobało :)
Potem poszłyśmy do Centro de Visitantes Inmaculada Concepción, czyli niewielkiego muzeum dotyczącego kościołów na Chiloé, które znajduje się w byłym konwencie Convento de Inmaculada Concepción de Ancud (z 1875 roku). Piękny budynek z kolorowymi witrażami. W środku zaś znajdują się fragmenty budowli, opisy i informacje dotyczące Escuela Chilota de Arquitectura en Madera.
Poszłyśmy wreszcie na słynne curanto, do restauracji Kuranton w Ancud. Próbowałyśmy zjeść już wcześniej, ale jakiś nie wychodziło. Curanto to tradycyjna potrawa z wyspy Chiloé, oryginalnie przygotowywana w wykopanej w ziemi dziurze (to tzw. curanto al hoyo), gdzie na rozgrzanych kamieniach układano muszle (mejillones i almejas), wieprzowinę, kurczaka, ziemniaki, coś jak kiszka ziemniaczana (dwa rodzaje, jeden z chicherones w środku). To wszystko przykrywano liśćmi nalca lub pangue. Teraz przyrządza się to w kociołku, ale zachowując tradycyjny przepis i przykrywając liśćmi. Całość dusi się w sosie (rosole), ale nie podaje się tego w postaci płynnej czy gulaszowej, jak myślałam, tylko wykłada się na półmisek poszczególne produkty, a obok podaje się w filiżance wywar oraz sos z papryki i pomidorów. Połączenie muszli i mięsa jest rzeczywiście dość dziwne, ale w sumie smaczne danie i smakowało mi bardziej, niż się spodziewałam. Szczególnie, że muszle (moim zdaniem almejas, Sary-mejillones) wyszły naprawde bardzo dobre. Te kiszki ziemniaczane nie za bardzo (szczególnie ta z tłuszczem w środku), a wywaru nie byłam w stanie wypic (tutaj to połączenie smaków za bardzo intensywne). Do tego Casillero de Diablo. Nie ma to jak miło spędzić sobotę, jedząc curanto i popijając wino. Tak, dobrze nam się żyje jako backpackerkom! Sarah powiedziała, że mam nie ściemniać, bo nie jesteśmy prawdziwymi backpackerami :) ale ja zgadzam się z teorią (która wygłosił jeden z napotkanych przez nas podróżników), że wolę spać w dzielnych pokojach czy na podłodze, ale za to dobrze jeść, by móc skosztować lokalne przysmaki. Olé!
Wycieczka do Punihuil bardzo udana. Po drodze koleś opowiadał nam wiele ciekawych opowieści o wyspie, np. że do 1960 r. (trzęsienie ziemi) jeździł na Chiloé pociąg, od Ancud 164 km, z prędkością 20 km/h (jak było pod górę, to pasażerowie musieli wysiadać i iść kawałek na piechotę, bo nie dawał rady :)) Na plaży, wzdłuż morza widać jeszcze pozostałości szyn, a w samym morzu, w wodzie, pozostałości dworca (linia brzegowa była wtedy bowiem ok 50 km wgłąb morza). Przejechaliśmy po okolicy i po wzniesienia (np. La Cabeza de la Vaca) skąd rozciąga się niesamowity widok na morze, wyspę i okolicę. Pięknie.
Trzy wyspy Islotes de Punihuil znajdują się na zachodniej części wyspy, ok 24 km od Ancud, nad Pacyfikiem. Po przyjeździe dostaliśmy kapoki i weszliśmy na niewielka, kilkunastoosobową łódkę. Śmieszne, bo łódki nie podpływają do brzegu, nie na tam też żadnego mostka, więc wchodzi się do takiego wysokiego wózka na kółkach i kolesie ubrani w wysokie kalosze i specjalne kombinezony, przyciągają wózek do łódki.
Na wyspach żyją dwa rodzaje niewielkich pingwinów: Magellanic (głównie) i niewielka ilość pingwinów Humboldta. Te ostatnie już prawie wyginęły, stąd ich niewielka ilość, ale szczerze mówiąc trudno nam było je odróżnić, szczególnie z daleka (różnią się kolorem, jedne są bardziej czarne, drugie bardziej szare). Ale nie spodziewałam się, że one są tak niewielkie. Siedzą na skałach (na górze mają gniazda z małymi) i niczego się nie boją. Poza tym masa kormoranów, kaczki, nutrie i nawet jeden lew morski śpiący na skale. A całe to miejsce, morze, słońce, wysepki, zwierzęta etc. przypomina mia bardzo Galapagos :) Szkoda tylko, że zdjęcia pingwinów nie wyszły: szare pingwiny na szarych skałach. Bardzo ładne miejsce, same wysepki i skały też robią wrażenie, np. duża skala nazwana "El Oso", bo przypomina niedźwiedzia, choć moim zdaniem, jak patrzy się na nią z wody, to przypomina raczej twarz z profilu, z wielkim nosem i grzywą.
Wróciłyśmy do domu, a tam tłum, bo przyjechało jeszcze czterech couchów. Pojechaliśmy do sklepu i zrobiliśmy kolację, ale w sumie jedynie w trójkę, reszta się jakoś wykruszyła. Fajnie było, no i znów zaczęły się dyskusje o języku ¨chileńskim¨ (czyli hiszpanskim w Chile). Trzeba przyznać, że oni naprawdę źle mówią i wymyślają słowa, ale bardzo nam się to podoba. I tak powstał słynny słowniczek, ale o tym w następnym wpisie.
- comments