Profile
Blog
Photos
Videos
Dzień 110 03/02/2014
Wczesna pobudka, autobus a potem na łódkę, którą będziemy dziś pływać cały dzień po jeziorze Lago Argentino, przepływając obok lodowców (tour: Todo Glaciar). Czemu człowiek myśli, że to będzie piękna żegluga, łódką po jeziorach, tuż pod wielkimi, łamiącymi się lodowcami, a znajduje się nagle w środku filmu pt. "Rejs starych ludzi po wodach... katamaranem"? O matko! Jeszcze do tego była ich grupa 30-40 i czuli się panami (paniami, bo jednak przewaga kobiet, albo były głośniejsze) łódki i dominowały swym jestestwem wszystko i wszystkich. Pomyślałam sobie, że jakby to młodzi ludzie się tak głośno zachowywali, to by zostali uciszeni przez tych starszych ("ach ta dzisiejsza młodzież, brak szacunku dla starszych, przecież nie są sami"). No cóż, jakoś się próbowałam odciąć.
Jesteśmy na jeziorze Lago Argentino, które ma ok. 1560 km2. Od 1937 roku jest to park narodowy, chroniący znajdujące się tu lodowce i mieszkającą na tych terenach zwierzynę. Wpłynęliśmy przez Zatokę Boca de Diablo, a potem przez Brazo Norte w stronę lodowca Upsala, odkrytego w 1901 r. a nazwanego na cześć szwedzkiego uniwersytetu w 1908 r.
Tuż przed dopłynięciem do lodowca wyszłyśmy na zewnątrz. Wtedy stał tam tylko jeden koleś, mniej więcej w naszym wieku, właściwie z nim nie gadałyśmy (co najwyżej rzucaliśmy teksty dotyczące zimna), ale że spędziliśmy tam trochę czasu, a potem też się mijaliśmy (on na zewnątrz spędził chyba większość rejsu!), to mówiłam o nim "nuestro amigo" :). Staliśmy i obserwowałyśmy niesamowite widoki. Ale strasznie zimno! Zresztą odkąd przyjechałyśmy do Patagonii, to pogoda zmieniła się drastycznie (teraz trudno uwierzyć, że gdzieś tam w Santiago był upał i ponad 30 stopni!), ale rejs statkiem w taką pogodę to rzeczywiście coś. Mroźne powietrze (w końcu płyniemy obok śniegu i lodowców) i wiatr. Sarah podskakiwała, a ja stałam w miejscu, z półprzymkniętymi oczami, nie ruszając się i czując, jak się hibernuję... I wygłaszając teorie, że jest ok, a zimno to tylko w głowie :) Koleś się śmiał, Sarah zaprzeczała, a u mnie to naprawdę zaczęło dzialac! Myślę, że moje ciało zaczęło zamarzać i zaakceptowało ten stan. Tym bardziej w takich okolicznościach przyrody. Płynęliśmy przez środek wielkiego jeziora, wokół nas niczym występki dryfowały wielkie oderwane kawały lodowca, a nad jeziorem królowały ośnieżone góry. I nagle zza wzniesień wyłonił się lodowiec. Wow! Od razu masa ludzi wyszła na zewnątrz i już nie dało się kontemplować widoków w ciszy i w stanie zen.
Upsala jest największym lodowcem na jeziorze Lago Argentino (największy w parku jest lodowiec Viedma, ale dostać się do niego można jedynie od Chaltén, do którego niestety nie mamy czasu pojechać), jednym z największych lodowców w Ameryce Południowej i jednym z najszybciej "kurczących się" na świecie (między 1986 r. a 2010 r., czyli w ciągu 24 lat, stracił 49 km2). Fajny jest. Zresztą oglądanie lodowców jest niesamowite, są tak wielkie i potężne, a czy z wody, czy z lądu widzi się tak naprawdę jedynie ich skrawek.
Potem wpłynęliśmy do Brazo Spegazzini, w stronę lodowca Spegazzini. Obok niego, na górze, znajduje się niewielki (4 km2) i wciąż zmniejszający się lodowiec Glaciar Seco.
Lodowiec Spegazzini (nazwany tak na cześć argentyńsko-włoskiego uczonego, który zajmował się jego badaniem), jest najwyższym (ma ok 135 m wysokości) na Lago Argentino. Na jednej ze ścian wytworzyła się swego rodzaju grota, jakby tunel. To przez ruchy lodowca i przepływającą wodę. Super, trudno te wszystkie widoki opisać. Cały czas mam wrażenie ze jesteśmy w środku jakiejś tajemnicy nie do ogarnięcie, że oglądamy cud natury, który jeszcze do tego jest żywy, bo lodowce cały czas się poruszają, zmieniają, łamią, rosną. A z drugiej strony przez swą wielkość i dostojność dają poczucie stabilności. Trudno to wytłumaczyć, trzeba tego doświadczyć (naprawdę jesteśmy w Patagonii tuż obok słynnych lodowców?:))
Na końcu popłynęliśmy do Perito Moreno, którego, mam wrażenie, znamy już jak dobrego kumpla! Tym razem oglądany jego północna stronę, której wczoraj nie zobaczyłyśmy. Co tu dużo mówić, jest piękny. Raz po raz odpadają od niego wielkie kawałki (zresztą od Spegazzini też, ale nie tak często jak z Perito). Zapomniałam wczoraj dodać, że raz na jakiś czas z przodu Perito, z powodu ruchów lodowca i przepływającej wody, tworzy się swego rodzaju tunel, most (jakby woda wymyśla fragmenty tworząc dziurę), który potem pod wpływem ciężaru z hukiem opada. To zdarza się raz na kilka lub kilkanaście lat: ostatni raz w 2010 r. a ostatni bardzo duży w 2004 r. Niesamowicie wygląda to na zdjęciach (ciekawe, kiedy będzie następny raz, muszę tu wrócić!).
W sumie fajna wycieczka. Na początku miałam trochę mieszane uczucia, ale rejs statkiem koło lodowców robi wrażenie.
Po powrocie do Calafate poszłyśmy na obiad do librobaru, czyli baru/restauracji z książkami (Allende, Marquez, Cortazar, Neruda etc.), a potem pojechałyśmy za miasto do Glaciarium. To muzeum dotyczące lodowców, niewielkie ale sporo informacji (mało czasu niestety miałyśmy) i super filmiki, na których pokazują lodowce i park narodowy z lotu ptaka. Fajnie, bo sobie właśnie pomyślałam, że widziałyśmy lodowiec z lądu, z łódki, nawet po nim chodziłyśmy, ale że ciekawie by też było zobaczyć to z góry. Dopiero na filmie widać, jakie te lodowce są wielkie!
Obok muzeum ice bar (bar de hielo), czyli bar w którym wszystko (od ścian, stołów, baru aż po szklanki) zrobione jest z lodu (byłam w podobnym z Anną w Sztokholmie. W Barcelonie też jest, ale jakoś nie dotarłam). A ten tutaj, Glaciobar, jako jedyny na świecie, zrobiony jest z lodu z lodowca! Wiadomo, takie miejsca są tak absurdalne, że aż śmieszne. Zostaje się tam 25 min (zresztą zimno), ale to bardziej chodzi o sam fakt i śmiech.
Miły dzień, a jutro wracamy do Chile.
- comments