Profile
Blog
Photos
Videos
Dzień 109 02/02/2014
Rano zmieniłyśmy hotel (ten jest fajny, ale znalazłyśmy dwa razy tańszy, co prawda dzielony i nie w centrum, ale nie możemy już wydawać tyle, tym bardziej, że Patagonia droga, droga, droga.)
A potem na wycieczkę mini trecking po lodowcu (glaciar) Perito Moreno.
Autobus prawie dwie godziny do punktu widokowego na Perito Moreno. Niesamowity, zapierający dech widok. Wydaje sie, ze lodowiec stoi na środku jeziora, między górami tak, jakby ktoś go tam specjalnie ustawił. Oglądać go można z wielu stron, cały punkt widokowy to sieć tras, którymi schodzi się coraz niżej i tarasów/balkonów, z których można podziwiać lodowiec. Kupiłyśmy małą buteleczkę wina, kanapki i usiadłyśmy na jednym z balkonów tuż naprzeciw wulkanu, z jego północnej strony. Najlepsze miejsce! Widok jakby oglądać film National Geografic i myśleć: "to naprawdę istnieje?" Wow!!
Perito Moreno ma ok 30 km długości i 250 km2 powierzchni, nie jest więc największym czy nawet najstarszym na świecie (ta obecna część ma prawdopodobnie ok 400 lat). Jest jednak jednym z niewielu tak łatwo dostępnych i znajdujących się tuż przy lesie lodowcem (lodowce na świecie znajdują się głównie przy biegunach, głównie na Antarktydze i Grenlandii). To za sprawą zimnych wiatrów, które wieją z Pacyfiku, przechodzą przez Andy (większość wiatrów na Andach się właśnie zatrzymuje) i poruszają znajdujący się na górach śnieg, który spadając i akumulując się, tworzy lodowiec.
Lodowiec się porusza, ok 1-2 metry dziennie (w swej centralnej części, wolniej na bokach), kumulujący się śnieg napiera na istniejące już części lodowca i co chwilę jakaś część odrywa się i spada z hukiem do otaczającej go wody. Wrażenie takie, jakby ktoś wyłożył w ścianę dynamit. Raz po raz słychać grzmot, wybuch i odgłos spadających kawałków ściany. Z tego akurat słynie Perito Moreno, bo tu co chwilę odrywają się kawały lodu. Jest jednym z najszybciej poruszających się lodowców i ma się wrażenie, jakby był żywym stworem. Akurat jak tam siedziałyśmy, to oderwał się porządny, wielki kawał i z hukiem spadł. Siedziałyśmy i obserwowałyśmy. Siła i wielkość natury, nicość a jednocześnie jakby wszystko. No i jak często ma się szansę na piknik z taaakim widokiem ? :)
Połaziłyśmy jeszcze po tych balkonach, by poobserwować lodowiec z każdej strony (i zrobić tysiąc zdjęć). Cud natury, moim zdaniem powinien być na liście nowych cudów świata (co mi przypomina, że zobaczyłam wczoraj, że park Torres del Paine w chileńskiej Patagonii został w listopadzie uznany ósmym cudem świata! A my tam będziemy już za kilka dni! Ale to w następnych odcinkach, nie uprzedzajmy faktów..)
Po tym, jak już obejrzałyśmy lodowiec z każdej strony, pojechałyśmy... po nim pochodzić. Przepłynęłyśmy wraz z grupą łódką na drugą stronę, by znaleźć się przy południowej ścianie lodowca. Zostawiliśmy rzeczy w schronisku, przeszliśmy przez lasek (bardzo blisko lodowca!) i dostaliśmy doczepiane do butów raki, by móc chodzić po lodzie. I w drogę na lodowiec! Superowo, w sumie niedługo, ok półtorej godziny, ale akurat (szczególnie, że wiatr i zimno), by poczuć lodowiec pod stopami i całą magię tego miejsca. Piękne! I ta zimna górska woda, czerpana ręką prosto ze szczelin w lodowcu... A na koncu dostaje sie whisky z lodem z lodowca :) Jeszcze oczywiście trafiło się nam dwóch prześmiesznych przewodników (Francisco i Cerafino), z którymi zaraz się skumałyśmy (nazywali mnie "la Polaca"). Wiedziałam to już wcześniej, ale teraz to się potwierdza, że obie lepiej się dogadujemy z kolesiami. Od razu żarty, śmiechy i luz nastrój. Sarah stwierdziła, że w ogóle powinnyśmy sobie odpuścić kontakty z dziewczynami :). No cóż, taka karma.
Powrót łódką, a potem autobusem do El Calafate. Zmęczenie, to chyba przez ten wiatr i zimno, ale jeszcze na dobrą kolację, czyli mięsno-warzywny gulasz w wydrazonej dyni!
Fantastyczny dzień, niesamowite miejsce, piękne, pełne magii, stało się od razu jednym z naszych ulubionych. W ogóle to trudno mu teraz ustalić listę najlepszych miejsc. Wcześniej było łatwiej, było Galapagos, potem pojawiło się Peru, a reszta była niżej. Chile, Argentyna i Patagonia zamieszały ranking, ustawiając wysoko poprzeczkę i właściwie wprowadzając nas w zupełnie inny świat. Szczególnie, że oba kraje są tak wielkie, że odkryły przed nami jedynie skrawki (dobre i to!), pozostawiając uczucie niedosytu, chęć dogłębnego ich poznania i powrotu do nich.
Tworzę teraz nową listę: miejsc, do których chcę wrócić albo których nie udało nam się zobaczyć i zrobić z powodu pogody lub braku czasu: wulkan Villarica w Pucon, paralotnia w Bariloche, opłynięcie wysp w chileńskiej Patagonii statkiem (drogo!), Wyspa Wielkanocna (jeszcze drożej!), Chalten (w Patagonii argentyńskiej) etc. Większość w Patagonii (zresztą do każdego miejsca tutaj chciałabym wrócić), a wszystkie w Chile lub Argentynie. Ja tu jeszcze wrócę!
- comments