Profile
Blog
Photos
Videos
The long road to Dalat
We knew it would be a difficult trip to reach Dalat as it was around 200km and involved climbing from sea level to 1500m. What we didn't realise was that the welds on the luggage rack had cracked. Hania said that the bags felt further back and within 5 minutes they were almost touching the rear wheel. This time, however, there was no mechanic close by. We were in the middle of nowhere, 70km from any village.
As we were sat, quite deflated about the whole situation, 3 bikes pulled up around us and a voice from within the helmet said 'hey my friends, what's the problem? Need some help?'. This was our first encounter with Hoan and the easy riders (a group of Vietnamese motorbike tour guides). They were heading back to their base in Dalat. We moved the 2 bags onto the seat and Hania rode with Hoan. They didn't want any money for helping us, but said 'if you go on a tour, please use us'. Hoan was such a nice and funny guy that we decied to go on a tour the next day and also decided to stay in his 'brother's' hostel, where we met the same French man we shared a hostel with in Ho Chi Minh City.
Hoan's trip was brilliant! It started with a trip to a flower plantation, where we found out that Dalat is one of the main exporters to Europe, Japan and Australia.
The great thing about having a Vietnamese tour guide is that they really don't mind walking into a random strangers' house to show Westeners how they make things, such as bamboo weaving to make baskets and drying racks.
We were driving through an area full of coffee plantations, when Hoan said 'this one is special, let's stop here'. The specialty was weasel coffee. The process of this is simple. Step 1 - weasel eats coffeeStep 2 - weasel poos out the beansStep 3 - make coffeeStep 4 - enjoyBefore they actually make the coffee, they do wash off the poo, dry it out and roast the beans. Surprisingly, it is one of the most expensive coffees in the world and tastes great!
After this we saw a very nice pagoda on the way to Elefant Waterfall. The waterfall was very impressive and with no health and safety, you can get almost underneath it. By the waterfall we recognised 2 faces - it was the dutch couple from the feary stream. We swaped contact information and said we may meet each other for a beer later on.
During a short coffee break, Hoan waved over another couple he had met in Mu Ne - a very nice Swiss couple called Robin and Nadia. Turns out we both have the same plan - to reach Hoi An via the mountain roads, but we were concerned about getting lost, breaking down and finding accommodation in the very remote hill tribe villages. Hoan offered to be our guide for this, but it was still a little bit too expensive split between 4 people. We need 2 more people. We swaped phone numbers with Robin and Nadia and said we would meet later on for people hunting.
We continued the tour and visited a silk factory, where we saw step by step how they make silk. Silkworms are fed until they cocoon themselves in silk. This is then boiled before the worm hatches. Once they find the end of the thread they attach it to a big spindle which unravels the silk. The worm does not survive the process but is available at the end of the tour as a snack, which Hania and I both tried... still alive.
The final stop was a rice wine distillery, where we were shown how locals make super strong rice wine. Rice is steamed and then mixed with yeast and left to ferment in huge barrels. Water is then added and then the mix is distilled. Hoan assured us that the alcohol has medicinal qualities such as cooling fevers, curing colds and fixing... ehm... marital issues 'one person drinks and it makes two people happy'. The most unusual drink they have on offer was a huge jar of rice wine containing 7 snakes, 2 lizzards and a bird. This did not taste good.
At the end of the tour Hoan found us a mechanic who could fix the bike.
That evening we spent an unsuccessfull 5 hours people hunting with Robin and Nadia. The tour was so appealling we decided to do it anyway as a 4.
The following day we did our own mini tour of Dalat on Betty. Whilst waiting for a traffic light to change, the Dutch couple pulled up next to us on a rented scooter. We told them about the trip to Hoi An and they agreed to go along. We now have a group of 6!
Hania and I visited a few places: The Crazy House - a really unusual themed hotel; The Summer Palace - the king's holiday home; an old railway station with a Russian steam engine; Datania waterfall which has a rollercoaster, cable car and elevator to reach the different falls; and the historical village of embroidery which had some beautiful embroided works of art. This was really impressive.
That evening the 6 of us met with Hoan to discuss our route and travel plans for the next 6 days. Can't wait, it sounds like it's going to be a really good trip!
Długa droga do Dalatu
Wiedzieliśmy, że droga do naszego kolejnego celu, miejscowości Dalat, nie będzie łatwa. Przed nami 200km pod górkę na naszej 100cc Betty. Z poziomu morza musieliśmy wspiąć się wysokość 1500. Droga była jednak bardzo urokliwa, góry, dżungla i zero zabudowań. 'Dobrze, że nasz bagażnik nie złamał się tutaj' powiedziałam do Johna. Wypowiedziałam to jednak w złym czasie, gdyż 5 minut później zawołałam 'STÓJ!' Nasz bagażnik znów się złamał i to w tym samym miejscu. W szczerym polu, gdzie do nabliższej wioski mieliśmy co najmniej 70km, zdjęliśmy torby i zaczęliśmy zastanawiać się co dalej robić.
Nagle podjechały do nas 3 motory 'Co się stało przyjacielu, potrzebujecie pomocy?' usłyszeliśmy zza kasku jednego z nich. Było to nasze pierwsze spotkanie i Hoanem i jego przyjaciółmi. Wszyscy są easy riderami (Wietnamskimi przewodnikami na motorach), którzy wracali właśnie do Dalatu. Pomogli nam przywiązać bagażnik, żeby zupełnie nie odpadł i powiedzieli, że nie ma innej opcji jak tylko przywiązać torby na siedzenie pasażera a ja miałam pojechać jako pasażer na motorze Hoana. Jak to mówią, baba z wozu koniom lżej... więc jedziemy sobie: 2 easy riderów, ja z Hoanem oraz ledwo dysząca Betty z Johnem. I tak szczęśliwie dojechaliśmy do celu. Nasi wybawcy nie chcieli od nas żadnych pieniędzy za pomoc. A jakoże okazali się być bardzo przyjaznymi i zabawnymi ludzmi, zdecydowaliśmy się na całodniową wycieczke na motorach z Hoanem następnego dnia oraz zatrzymaliśmy się w hostelu jego 'brata', gdzie wspotkaliśmy Francuza, z którym byliśmy z hostelu w Ho Chi Minh City.
Następnego dnia Hoan zabrał nas na ustaloną wycieczkę, która była świetna! Zaczęliśmy od plantacji kwiatów, z czego słynie Dalat. Dowiedzieliśmy się również, że to miejsce jest głównym eksporterem kwiatów do Europy, Japonii i Australii.
Największą korzyścią podróżowania z Wietnamskimi przewodnikami jest to, że zabierają nas oni w miejsca, gdzie z reguły turyści nie mają wstępu. Hoan zabrał nas do prywatnego domu Wietnamskiej rodziny, gdzie od kilku pokoleń pletą kosze oraz duże tace bambusowe. Mieliśmy więc okazję zobaczyć caly ten proces.
Przejeżdżaliśmy też przez ogromne plantacje kawy, Hoan skręcił w jedną małą uliczkę i powiedział 'zatrzymamy się tutaj, to miejsce jest specjalne'. Była to plantacja szczególnej kawy - weasel (łasica). Proces robienia tej kawy przebiega mniej więcej tak:
1. Łasica je z krzaków kawę
2. Łasica wydala nieprzetrawione ziarna kawy
3. Ludzie zbierają ziarna i parzą kawę
4. Smacznego
Na szczęście dowiedzieliśmy się, że najpierw ziarna kawy są dokładcznie oczyszczone z odchodów łasicy, wysuszone a na koniec wypalone. O dziwo jest to jedna z najdroższych kaw świata i smakuje bardzo dobrze.
Następnie ruszyliśmy w stronę Słoniowego Wodospadu, po drodze zatrzymując sie przy bardzo ładnej pagodzie (wietnamskiej świątyni), gdzie widzieliśmy szczęśliwego Buddhę. Wodospad robił wrażenie i można było nawet podejść prawie że pod wodę (zasady bezpieczeństwa w tym momencie nie obowiązywały). Przy wodospadzie rozpoznaliśmy 2 znajome twarze. Była to para Holendrów, którą spotkaliśmy wcześniej nad Fairy Stream (bajkowym strumyczkiem). Wymieniliśmy się numerami telefonów, mając nadzieję, że uda nam się razem wybrać na piwo.
Podczas przerwy na kawę, którą sobie później zrobiliśmy, Hoan rozpoznał parę młodych ludzi, których spotkał wcześniej w Mu Ne. Bardzo mili Szwajcarzy - Nadia i Robin przysiedli się do nas i okazało się, że mają oni taki sam plan jak my - dotrzeć do Hoi An przejeżdzając kilkaset kilometrów centralnymi górami Wietnamu. Jednak oni, jak i my, obawialiśmy się, ze zgubimny się w górach, zepsuje się nam motor lub będziemy mieć problemy ze znalezieniem noclegu w odległych turystom wioskach. Hoan zaoferował się być naszym przewodnikiem i przewieźć nas przez góry, zabierając nas po drodze w różne ciekawe miejsca. Atrakcyjna oferta, jednak było to troszeczkę za drogie, nawet gdy podzieliliśmy to na 4 osoby. Potrzebujemy jeszcze jednej pary, wtedy cena będzie do zaakceptowania. Wymieniliśmy się z Nadią i Robinem numerami telefonów i umówiliśmy się na wieczór w celu znalezienia jeszcze jednej pary turystów, ktorzy chcieliby dołączyć do naszej 6-dniowej wycieczki.
My tymczasem kontynuujemy z Hoanem naszą wycieczkę. Pojechaliśmy do fabryki jedwabiu, gdzie krok po kroku zobaczyliśmy jak robiony jest ten szlachetny materiał. Jedwabniki (małe gąsieniczki) karmione są liśćmi, aż są gotowe, żeby zbudować wokół siebie kokon (co trwa około 3 dni). Zanim jedwabniki przepoczwarzą się w motyle i przebiją kokon, gotowane są w gorącej wodzie. Następnie znajduje się koniec nitki jedwabiu i wrzeciono rozwija kokon. Niestety jedwabniki nie przeżywają tego procesu, jednak są dostępne pod koniec wycieczki jako przekąska, którą ja z Johnem skosztowaliśmy... wciąż zyjemy.
Naszym ostatnim przystankiem była destylarnia wina ryżowego, gdzie zobaczyliśmy jak mieszkańcy, z tyłu swoich domów, pędzą ten super mocny trunek. Najpierw gotuje się na parze ryż, który później mieszany jest z drożdżami i odstawiany w wielkich baryłach do fermentacji. Po fermentacji dodawana jest woda i całość poddawana jest procesowi destylacji. Hoan zapewnił nas, że owo wino ryżowe ma właściwości lecznicze, takie jak: zbijanie temperatury, leczenie przeziębienia i ehm... naprawianie konfliktów małżeńskich. Jak powiedział nam nasz przewodnik 'jedna osoba pije, dwoje ludzi szczęśliwych...'. Jednak najbardziej niezwykłym trunkiem, którego skosztowaliśmy był olbrzymi dzban wina ryżowego z utopionymi w nim 7 wężami, 2 jaszczurkami i ptakiem. To nie smakowało zbyt dobrze.
Na sam koniec Hoan znalazł nam mechanika, który naprawił nam nasz bagażnik.
Tego wieczora, jak wcześniej ustaliliśmy, spotkaliśmy się z Nadią i Robinem, żeby znaleźć jeszcze jedną parę na naszą wycieczkę. Niestety 5-godzinne poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem. Jednak pomysł wycieczki z Hoanam tak nam się wszystkim spodobał, że pomimo nieco droższej ceny, postanowiliśmy pojechać w czwórkę.
Następnego dnia ja z Johnem i naszą Betty wybraliśmy się na małą wycieczkę po Dalacie i okolicy. Gdy czekaliśmy na światłach, obok nas, na wynajętym skuterze, podjechała para Holendrów, którą wcześniej 2 razy spotkaliśmy. Opowiedzieliśmy im o naszym planie na następne 6 dni, na co oni powiedzieli, że bardzo chętnie dołączą. Udało się! Mamy 3 pary!
W Dalacie zwiedziliśmy: The Crazy House (szalony dom) - niezwykle wyglądający hotel, w którym każdy pokój miał swoją tematykę (np. pokój niedźwiedzi wyglądający jak jama niedźwiedzia z jego wielkim posągiem na środku); Letni Pałac - letnia rezydencja króla; starą stację kolejową z rosyjską lokomotywą parową; wodospad Datania, w którym do różnych wodospadów można dostać się torem saneczkowym, wyciągiem krzesełkowym i windą, oraz historyczną wioskę wyszywania, w której zabaczyliśmy niesamowite ręcznie wyszywane obrazy. Imponujące!
Tego wieczora cała nasza szóstka spotkała się z Hoanem, aby omówić trasę i plan podróży na następne 6 dni. Już się nie możemy doczekać, zapowiada się fajna przygoda!
- comments