Profile
Blog
Photos
Videos
Heading North
As we thought VND 5000 (£0.15 = PLN0.70) was a cheap price for a beer, we were blown away when in Hoi An we found beer for VND 3000 (£0.09 = PLN0.45). Any cheaper and they will be paying US to drink it. Hoi An is most famous for 2 things: the very well preserved ancient colonial village with buildings dating back to the 18th century in which people still live but they have opened their homes to the public for tours. The second famous thing is handmade suits made in under 24 hours. This was too tempting to pass up and although we are trying to travel on the cheap, we decided to go for it, as where else can you get a great quality made to measure 3 piece suit for £70 (=PLN 350)?
We jumped on Betty and went to visit The My Son Sanctuary. This is like Vietnam's version of Ankor Wat but smaller. Sadly, after seeing Ankor Wat, it was good but didn't impress us as much. Although they did have a half hour show of traditional music and dance that was excellent!
After the big bike trip from Dalat, we spent a few days relaxing in Da Nang. There wasn't much to do here, but the city was very clean and modern which was a nice contrast to what we had seen before. The big attraction of Da Nangn is The Marble Mountain (as the name suggests, this is an entire mountain of marble), where you can climb inside caves and enjoy the view from the top of the mountain.
Hue, apparantly this is a 'must visit' place because of all the heritage and history, however, we found it all quite dull and were beginning to get a little tired of people double pricing everything for Westeners, including entrance fees. We started by visiting the citadel, which had some nice areas but nothing of real interest, but the biggest disappointment was yet to come. The second 'must visit' attraction were the royal tombs. Due to the double pricing, we decided to just see the biggest one. An ok walk through a small forest led us to a dirty lake and the final destination - a massive tomb door, which had a sign saying that it was only open one day per year. What a waste of time... At least we saw how people make incense sticks and conical hats.
We were quite happy to leave Hue and visit The DMZ (Demilitarised Zone) on route to Dong Hoi. The DMZ was the most heavily bombed area during the war as it was the boarder between the communist north and the America supported south. We stopped at some disused American bases and battlefield landmarks that have been turned into museums. We were able to see American planes, helicopters, tanks, weapons and bunkers that wre actually used during the war. This finished with a visit to the Vinh Moc tunnels - same idea as Chu Chi tunnels but these are much taller and wider and all escape to the sea.
Seeing all these attractions took longer than we had planned and we still had over 100km to Dong Hoi. We did what we promised ourselves not to do, which is to drive at night on highway 1 (probably the worst road of the trip as it is under construction and has heavy traffic). With 60km left to go, the back wheel got a puncture next to a truck stop in the middle of nowhere. Thankfully the locals were amazing and we were back on the road within 1 hour.
From Dong Hoi we visited The Phong Nha Caves and this has become one of the highlights of the whole trip. In Phong Nha Cave we rode a dragon boat silently through the water cave and admired a few kilometres of stalagmites and stalactites before walking to Tien Son Cave which was a dry cave and equally as beautiful. The next day we saw Paradise Cave. It is so huge that you could fit an entire village in this open space. Finally, our favourite The Dark Cave. Kitted out in life vests, hard hats, head torches and bare feet we rode a zip line and then swam to the cave entrance. In this cave there is a special chamber that is waist deep in mud where you can swim, paddle and sit in the chocolaty filth for as long as you want. Then a quick kayak ride to one more zip line where you have to land into the water to wash the mud off. That was definitely the most adventurous out of all the caves.
After the caves there is a 500km stretch of driving with nothing much to do. We spent 2 solid days driving to Ninh Binh and joined up with another rider (Nick) with the same plan. The only interesting thing that happened was when Nick's bike broke down and within 20 minutes the whole village was out to 'help'. They were particularly interested in how hairy I am and I was even asked to show my chest to the village elder so she can see what a yetti looks like before she dies. Strange stuff.
Jedziemy na północ
Kiedy myśleliśmy, że piwo nie może być tańsze niż VND 5000 (£0.15 = PLN0.70), byliśmy w szoku, kiedy dojechawszy do Hoi An piwo w pubach i restauracjach kosztowało zaledwie VND 3000 (£0.09 = PLN0.45). Raj na ziemi! Jeszcze trochę, a to nam będą płacić za jego picie. Hoi An jest znane z dwóch rzeczy - bardzo dobrze zachowanego starego kolonialnego miasta, w którym większość domów pochodzi z 18-ego wieku. W domach tych wciąż mieszkają ludzie, jednak za małą opłatą można zwiedzić ich wnętrza oraz zobaczyć jak oni żyją. Drugą sławną rzeczą są szyte na miare wysokiej jakości garnitury, które są gotowe w mniej niż 24 godziny. Oferta jest na tyle kusząca, źe daliśmy uszyć Johnowi garnitur. I choć staramy się podróżować tak tanio jak tylko jest to możliwe, stwierdziliśmy, że nigdzie indziej nie uszyliby nam 3-częściowego garnituru i wełny kaszmirowej wyszywanej w środku jedwabiem za £70 (PLN350).
Po kilku dniach opuściliśmy Hoi An, wskoczyliśmy na naszą Betty i ruszyliśmy do Sanktuarium My Son. Jest to wietnamska wersja świątyń Ankor, które widzieliśmy w Kambodży, tylko że mniejsza. Niestety, po wcześniejszym zwiedzeniu Ankor Wat ruiny Świątyni My Son nie zachwyciły nas aż tak bardzo. Załapaliśmy się jednak na półgodzinny występ przedstawiający wietnamską muzykę i taniec. Występ bardzo nam się podobał.
Po bardzo intensywnych dniach naszej wycieczki z Dalatu, potrzebowaliśmy kilku leniwych dni. Spędziliśmy je w miejscowości Da Nang. Jest to dość duże i nowoczesne miasto, co stanowiło miły kontrast z małymi wioskami, w których spędziliśmy kilka ostatnich dni. Największą atrakcją Da Nang jest Marmurowa Góra (jak sama nazwa wskazuje, góra jest cała z marmuru), gdzie wspinaliśmy się do jaskiń i podziwialiśmy piękne widoki ze szczytu góry.
Hue - nasz następny cel - podobno jedno z miejsc w Wietnamie, które każdy powinien odwiedzić ze względu na historię i dziedzictwo kulturowe... tak przynajmniej mówią wszystkie przewodniki. My jednak byliśmy dość znudzeni tym miejscem oraz zmęczeni faktem, że wszędzie podnoszą ceny kiedy widzą Europejczyków (łącznie z biletami do muzeów). Zaczęliśmy od zwiedzania cytadeli, która miała kilka interesujących miejsc, jednak nie było tam nic szczególnego. Największe rozczarowanie było dopiero przed nami. Kolejną atrakcją, która była na liście 'koniecznie zwiedź', były królewskie grobowce. Z powodu podwojonej ceny dla Europejczyków, zdecydowaliśmy zobaczyć tylko jeden z grobowców - ten największy. Przeszliśmy przez mały lasek, który doprowadził nas do brudnego jeziora i naszego celu - wielkich zamkniętych drzwi do owego grobowca z napisem 'grobowiec otwierany jest tylko raz w roku'. Cóż za strata czasu... Jedyną interesującą rzeczą w tym dniu było przejechanie przez wioskę kadzidełek oraz zobaczenie ludzi robiących kadzidełka na patyczkach i kapelusze stożkowe.
Byliśmy szczęśliwi opuszczając Hue i przejeżdzając przez DMZ (Strefę Zdemilitaryzowaną) po drodze do Dong Hoi. Strefa DMZ była najbardziej zbombardowanym miejscem w Wietnamie podczas wojny i stanowiła granicę między komunistyczną północą i wspieranym przez Amerykanów południem. Zatrzymaliśmy się przy kilku opuszczonych amerykańskich bazach oraz miejscach bitew, które zostały przekształcone w muzeum. Mogliśmy tam zobaczyć amerykańskie samoloty, helikopter, czołg, broń oraz okopy, których używali oni podczas wojny. Zakończyliśmy zwiedzeniem tuneli Vinh Moc, które pełniły taką samą funkcję jak tunele Chu Chi, jednak były one dużo wyższe i szersze i wszystkie uchodziły do morza. Zobaczenie Strefy DMZ trwało dłużej niż przypuszczaliśmy i zanim się obejrzeliśmy, nastał zmrok. Przed nami wciąż ponad 100km drogi. Musieliśmy zrobić to, czego obiecaliśmy sobie nie robić pod żadnym względem - jechać po ciemku autostradą numer 1 (prawdopodobnie najgorsza droga w Wietnamie, gdyż wciąż w budowie i panuje na niej bardzo duży ruch). Jakby tego nie było mało, 60km przed Dong Hoi złapaliśmy pana. Stało się to na środku drogi obok postoju dla ciężarówek. Tam też udaliśmy się po pomoc. Na szczęście mieszkańcy okazali się być niesamowicie pomocni i skombinowali narzędzia i mechanika. Do godziny byliśmy znów na drodze.
Z Dong Hoi pojechaliśmy do jaskiń Phong Nha, które zrobiły na nas niesamowite wrażenie i uznaliśmy je za najpiękniejszą atrakcję Wietnamu. Do jaskini Phong Nha wpłynęliśmy łódka, którą w samej jaskini płynęliśmy jeszcze przez kilka kilometrów podziwiając stalagmity i stalaktyty. Następnie wspięliśmy się po schodach aby zobaczyć suchą jaskinię - Tien Son, która była równie piękna jak ta poprzednia. Następnego dnia pojechaliśmy do jaskini Paradise (Jaskinia Rajska), która była tak duża, że można w niej zmieścić całą wioskę. Ostatnia z jskiń, które zwiedziliśmy, była naszą ulubioną - Dark Cave (Ciemna Jaskinia). Ubrano nas w kamizelki ratunkowe, kask z latarką, kazano nam ściągnąć buty i podpięto nas do liny, którą zjechaliśmy w kierunku jaskini, gdzie następnie musieliśmy przepłynąć kilkanaście metrów, aby dostać się do wejścia. Nasz przewodnik zaprowadził nas do głównej atrakcji jaskini - komory wypełnionej po szyję błotem, do której razem z Johnem wskoczyliśmy. O dziwo mieliśmy dużo uciechy taplając się w gęstej czekoladopodobnej masie (niestety nie mogliśmy wziąć ze sobą aparatu). Kajakiem podpłynęliśmy do następnego miejsca, gdzie trzymając się specjalnej liny zjechaliśmy nad jezioro, do którego skakaliśmy z dość dużej wysokości (to przynajmniej zmyło całe błoto). Ta jaskinia była niesamowitą przygodą przy której świetnie się bawiliśmy.
Po opuszczeniu jaskiń mieliśmy do przejechania 500km, gdzie oprócz pięknych widoków, nie było żadnych większych atrakcji. Spędziliśmy 2 dni jadąc do naszego kolejnego celu - Ninh Binh. Po drodze spotkaliśmy innego turystę na motorze (Nicka), który miał taki sam plan, tak więc dalszą podróż kontynuowaliśmy wszyscy razem. Jedyną interesującą rzeczą, która przydarzyła nam się po drodze, było kiedy motor Nicka nieco się zepsuł i musieliśmy zatrzymać się w małej wiosce. Wzbudziliśmy niemałe zainteresowanie i po 10 minutach cała wioska zbiegła się aby zobaczyć dlaczego Europejczycy się tu zatrzymali. Mieszkańcy byli szczególnie zafascynowani włosami na rękach Johna (gdyż Azjaci prawie w ogóle nie mają owłosienia). Prawdziwą furorę jednak wywołał widok klatki piersiowej Johna. Zawołano nawet najstarsze mieszkanki wioski, żeby i one sobie mogły coś takiego zobaczyć... Na szczęście lokalny mechanik naprawił motor i spokojnie dotrliśmy do Ninh Binh.
- comments