Profile
Blog
Photos
Videos
Dzień 103 27/01/2014
Wczoraj powróciłyśmy do Argentyny i dotarłyśmy do Bariloche: granica, szukanie hostelu (drogo tu!!), kolacja etc.
Dziś zmieniliśmy hostel na tańszy (dzielony, wiadomo) i pojechałyśmy zwiedzać okolicę, bo jak w przypadku większości tych miasteczek, więcej dzieje się poza nimi.
Na wzgórze Cerro Campanario można wjechać na siedzeniach (aerosillas), ale po pierwsze drogo, a po drugie nie jest za wysokie i wchodzi się około pół godziny, więc zdecydowałyśmy się wejść. Bardzo przyjemnie, małym laskiem a na górze skały. A z góry niesamowite widoki! Bariloche jest nazywane małą Szwajcarią i widać to dobrze z góry: jeziora (jezioro Nahuel Huapi, nad którym położone jest Bariloche, jeziora Lago Perito Moreno Oeste i Este, Lago Moreno) i królujące nad nimi zielone wzniesienia i góry. Widok niesamowity, jak na pocztówce (ze Szwajcarii :))
Potem Sarah zjechała, a ja poszłam na piechotę w dół i trochę się zgubiłam, tzn. odbiłam za bardzo w lewo i nagle znalazłam się w samym środku "terenu prywatnego, nie wchodzić". Uups, no nic, jakoś stamtąd wyszłam i trochę okrężna drogą zeszłam.
Miałyśmy wsiąść w ten sam autobus i jechać w stronę parku, ale po ok 50 min autobusu nie było, więc przykleiłam uśmiech, wyciągnęłam paluszek i zaczęłam łapać stopa. Trochę mi to zajęło, ale wreszcie zatrzymało się przesympatyczne, starsze małżeństwo z Puerto Madryn. I tak dowiedziałyśmy się, że: obecny prezydent próbuje ożywić gospodarkę wspierając lokalne inwestycje i starając się nie wpuszczać za bardzo obcych inwestorów, co nie jest może najlepiej widziane, ale mocno ożywiło ekonomię; że dzięki dobremu rządowi i ożywieniu gospodarki mogą sobie pozwolić na wakacje np. w Bariloche, co dla nich też jest dość drogie (dla nas bardzo...); że w Argentynie uniwersytetu publiczne są darmowe (a nie jak w Chile, gdzie studiuje tylko ten, który ma kasę), dzięki temu ich troje dzieci studiuje, mimo że oni nie mają wyższego wykształcenia; że Polska to Jan Paweł II, a Szkocja to kilt (nie pierwszy raz słyszymy, że z tego właśnie słynną nasze kraje).
Dowieźli nas do Puerto Pañuelo, skąd odchodzą łódki do Chile, do Puerto Varas. Właściwie trasę pokonuje się łódką, autobusem, znów łódką i znów autobusem. Widoki podobno przepiękne, bo przepływa się okolicznymi jeziorami, ale niestety nie na nasz budżet (jak już będę bogata...!). Zjadłyśmy tradycyjne patagoňskie empanadas de cordero, czyli jagnięciny (ok, ale wciąż wspominam te z Cafayate...) i w drogę. Najpierw wspielysmy sie na górę, gdzie znajduje się elegancki hotel Llao-Llao (z golfem, spa i strzelaniem z łuku w ogrodzie, hmmm) i skąd rozciąga się piękny widok na jeziorna okolicę. A potem weszłyśmy do parku Parque Municipal Llao-Llao. Okazało się, że ostatni autobus z drugiej strony parku odchodzi za niecałe dwie godziny, a że nie chciałyśmy wracac do głównego wejścia, to ruszylyśmy szybkim krokiem. Po ok godzinie przez las dotarłyśmy do Lago Escondido (Ukryte Jezioro). To niewielkie, piękne, czyste jezioro, a nad nim góry. Gorąco, słońce i bardzo fajne widoki. Stamtąd do Bahía Lopez, mirador i widoki jeszcze lepsze! Jakim cudem ta woda ma taki czysty, śliczny, błękitny kolor? No i to słońce. Pięknie tu jest, jak na obrazku. A do tego jeszcze sprzedawali tam maliny z lasu. Więc jadłam maliny (w styczniu), stałam i kontemplowałam widoki.
Na autobus zdążyłyśmy, a w Bariloche poszłyśmy na kolację na fondue z sera (jak Szwajcaria, to Szwajcaria!), z grzankami, kiełbaskami, ziemniakami, pieczarkami i jabłkami. Niestety, lepiej brzmiało i wyglądało, niż smakowało. Za to udało nam się spróbować dobrego wina z Patagonii - Postales del Fin del Mundo, czyli Pocztówki z końca świata :)
- comments