Profile
Blog
Photos
Videos
Są miejsca, które od razu przypadają mi do gustu, mimo że nie są zgodne ze wzorcami estetycznymi jakie mam w głowie. Nie lubię dużych miast - zatłoczonych ulic, ciagłego ruchu i hałasu, a z jakiegoś powodu Hanoi okazało się 'moim' miejscem. Od pierwszych godzin pobytu bardzo dobrze się tu czuję.
Hanoi Rocks Hostel jest sporym, 5-piętrowym kompleksem sypialniano-imprezowo-gastronomicznym. W hostelu jest restauracja, bar, dwie dyskoteki, jedno piętro przeznaczono do szeroko rozumianego relaksu (piłkarzyki, bilard, sofki przed dużym telewizorem itd).
W tymże hostelu pracuje Jamie, Anglo-Egipcjanin, poznany w grudniu w Tajlandii. Pozostaliśmy w kontakcie, więc gdy dowiedziałam się że przebywa w Hanoi, postanowiłam go odwiedzić.
Poszliśmy razem na śniadanie i pyszną kawę z jajkiem, czyli słodkie espresso z pianką z ubitego żółtka na wierzchu. Pychota! Muszę zaznaczyć że zarówno w Laosie, jak i w Wietnamie, mają bardzo smaczną kawę. Miła niespodzianka po ohydnym rozpuszczalnym syfie, powszechnie serwowanym w Tajlandii.
Popołudniu poszłam na samodzielny spacer po okolicy. Tym razem wzięłam z hostelu plan miasta. Mam duży problem z orientacją w terenie, ale żadnych kłopotów z czytaniem mapy i nazw ulic. A Hanoi jest wspaniale pooznaczane. Moje zycie stało się dużo łatwiejsze! ;)
Pokręciłam się po Starym Mieście, przeciskając się wąskimi uliczkami między samochodami, zylionem skuterów i innymi pieszymi. Chodniki oczywiscie są zajęte przez zaparkowane skutery, stoliki lub rosnące na środku drzewa...
Dotarłam do placu Lenina. Po drugiej stronie skweru wznosi się potężny budynek Muzeum Armii. Genialne! -Socjalistyczny gmach i wietnamska młodzież, pociskająca na deskorolkach u stóp wielkiego betonowego towarzysza, spowodowała w mojej głowie delikatny dysonans historyczno-kulturowy :)
Pózniej przedarłam się przez wschodnią część miasta i trafiłam do 'jeziora' Hoan Kiem. Po drodze minęłam katolicką katedrę, przy której odbywały się uroczystości na cześć Maryi. Wyglądało to jak nasze Boże Ciało. Dziewczynki poubierane w białe sukienki, z intensywnie niebieskim cieniem na powiekach i różowymi ustami (każda jedna!); mężczyźni niosący ukwiecone ołtarzyki; i Wietnamskie kobiety, ubrane w długie szaty, przypominające kimono, z wachlarzami w dłoniach... Całość znowu spowodowała lekki zgrzyt w mojej głowie. Jakoś to wszystko nie trzymało się kupy ;)
Jak juz wspomniałam, dotarłam do Lake Hoan Kiem. Wcześniej napisałam 'jezioro' w cudzysłowie, bo jest to zwykły miejski staw, ale niech im będzie - jezioro ;) Legenda głosi, że w XV wieku władca Le Thai To otrzymał z niebios miecz, dzięki któremu wyprowadził Chińczyków z Wietnamu. Po wojnie, wielki złoty żółw przejął miecz, by zwrócić go bogom. Stąd nazwa bajora: Jezioro odzyskanego miecza (moje wolne tłumaczenie z angielskiego).
Jeden z lokalesów powiedział, że kilka lat temu osuszono bajorko, żeby je wyczyścić, i znaleziono w nim sporych rozmiarów żółwia... Czy faktycznie tak było? - nie wiem, ale fajnie się klei do legendy :)
Codziennie, ok 6 rano, mieszkańcy Hanoi praktykują tradycyjne t'ai chi przy brzegu stawu.
Siedząc na murku, gapiąc się w wodę z nadzieją wypatrzenia wielkiego złotego żółwia, zostałam zaczepiona przez grupkę Wietnamczyków. Okazało się, że to dzieciaki z lokalnej szkoły językowej. Zapytały czy mogłabym z nimi pogadać, pouczyć ich angielskiego. - Ostatnie takie doświadczenie z Vientiane bardzo mi się spodobało, więc spędziłam z młodzieżą około godziny, jednocześnie błyszcząc elokwencją i spełniając dobry uczynek ;) (limit tych ostatnich wyczerpany na cały rok!)
- comments