Profile
Blog
Photos
Videos
Dzien 72 27/12/2013
Dziś połowa wyprawy! Dzień 72 z 144! Jeśli tylko nie przebukujemy biletów...
Poszłyśmy do parku Bolivar. Ladniutki, ale niewielki. Obelisk, fontanna (z nagimi muzami) i obserwatorium astronomiczne zwane... wieza Eiffela :) No niby przypomina, ale to chyba miniaturka i nie można wejść na góre. Ale rzeczywiście widać tu wpływy francuskie, nie tylko ta wieza (zbudowana zresztą jak oryginalna w 1906 r.), ale też francuski styl ogrodów i wejście do parku trochę jak łuk tryumfalny.
Z tej okazji słów kilka o południowo-amerykańskim bohaterze, Simonie Bolivarze (1783-1830). Urodził się w Caracas, Wenezuela, ale wyjechał z niej jako nastolatek i podróżował po Europie (głównie Francji i Hiszpanii) i Stanach Zjednoczonych. Natchniety tam wizja progresywnego liberalizmu, wolności i rewolucji (to czas rewolucji francuskiej i amerykańskiej), wrócił na kontynent amerykański z własnymi teoriami rewolucyjnymi i wizja zmian. Początek XIX w. to okres otwartego buntu wobec rzadow Hiszpanii. To również czas wielu długich i krwawych wojen dowodzonych głównie przez Bolivara. Bitwa pod Boyacá (07/08/1819) przyniosła niepodległość Kolumbii; bitwa pod Carabobo (24/06/1821) - Wenezueli; bitwa pod Pichincha (24/05/1822) - Ekwadorowi; bitwa pod Junin (06/08/1824) - Peru. W pierwsza rocznicę tej ostatniej (06/08/1825) Alto Peru odłączylo się od Peru (w miejscowości Sucre) i powstała nowa republika, nazwana, na cześć Simona Bolivara, Boliwią (ze stolica w Sucre). Niestety radość z wolnosci na kontynencie południowo-amerykańskim zaczela przegrywac z rzeczywistościa: nowopowstala Wielka Kolumbia (współczesna Wenezuela, Kolumbia, Panama i Ekwador) nie wytrzymala wewnętrznych napięć. Sam Bolivar twierdził, ze jedyny możliwy system dla tego kraju to ograniczony despotyzm... Wielka Kolumbia się rozpadła, Wenezuela zakazała Bolivarowi wstępu do kraju narodzin, jego samego próbowano zabić (w zamachu zginął też jego najlepszy przyjaciel Antonio Jose de Sucre). Chory i w depresji znalazł schronienie u swojego hiszpańskiego przyjaciel, Joaquina de Mier w Kolumbii. Zmarł tam w 1830 r. na zapalenie płuc, sam, nie zostawiając nawet całej czystej koszuli, w której można by go pochować (de Mier oddał jedna ze swoich!). Był prawdopodobnie jedna z najważniejszych postaci w historii Ameryki Południowej. W jednym ze swoich dzienników napisał: "Moje imię należy do historii i historia odda mi sprawiedliwość". No cóż, miał racje. A podobno umierając powiedział: "Było trzech wielkich głupców w historii: Jezusa, Don Kichote i ja" :)
Potem przeszlysmy dokoła parku. Tam niewielki, okrągły kościół Iglesia de la Misericordia. Bardzo fajny z zewnatrz (niestety zamkniety), trochę dziwnie położony, jakby na wyciągniętym cyplu osiedla, z dwóch stron otaczają go ulice, a na tyłach dróżka i kancelarie adwokackie. Choć może to ten okrągły kształt sprawia takie dziwne wyrażenie?
Potem stara, nieczynna już stacja kolejowa z 1897 roku. Myślałam, ze zrobili tam muzeum, ze można zwiedzać, ale niestety zachował się tylko stary oryginalny budynek i jedna stara lokomotywa w podwórku. Szkoda.
Obok psychiatryk, podobno też stary, ale nie chciałyśmy wchodzić, bo obie się balysmy, ze nas już nie wypuszcza, a jeszcze trochę mamy do zobaczenia :)
Potem poszłam sama do niewielkiego kościoła Templo Nuestra Senora de la Merced z ok 1540 roku (nie wiadomo dokładnie). Piękny, barokowy ołtarz, obrazy (m.in. Narodziny Jezusa, Narodziny Maryi). Krętymi schodami w wieży wchodzi się na niewielki taras, skąd rozciąga sie widok na cale (białe) miasto, m.in. na znajdujący sie tuż obok klasztor Convento de San Filipe Neri, do którego poszłyśmy już razem.
Kiedyś był tu klasztor, teraz znajduje się w nim katolicka szkoła, przez która przechodzi się (piękne, wielkie patio i pozamykane sale lekcyjne), by wejść schodami na dach budynku. Taras jest ogromny i 180°, więc widok na miasto z każdej strony (również na znajdujący się obok kościół La Merced). Na tarasie znajdują sie też kamienne, niskie siedzenie, służące do modlitw i medytacji. Rzeczywiście cisza wokół i niesamowite widoki, idealne miejsce do kontemplacji. Z tej perspektywy też widać, dlaczego zostało nazwane "białym miastem" ("Sucre, ciudad blanca de America").
Na dole klasztoru obraz "Ostatnia Wieczerza", bardzo podobny do tego w Cusco: Judasz jako jedyny ma ciemna twarz, przed stołem pies i kot, ale na stole juz nie cuy, ylko chyba kurczak. Hmm, brak świnki morskiej na stole zdziwił nas obie :)
Autobus do Potosí (3.5 godz), gdzie znów ciężko było złapać taksę do centrum. Większość z nich nie jest oznaczona, jedynie kartka na przedniej szybie, więc nie za bardzo widac. A poza tym jakieś wyrażenie, ze chyba nie chce im sie za bardzo pracować, bo niedaleko nas stalo kilku taksowkarzy, ale woleli gadać. No nic, jakos się udało.
Potosí jest niewielkie i niestety nie udało nam sie przy głównym placu znaleźć fajnego miejsca do jedzenia. Wylądowalyśmy w trochę fastfoodzie z chyba najgorszym winem na kontynencie. Na mój wniosek przerzucilysmy sie na Cuba Libre. W końcu trzeba bylo uczcić połowę wyprawy!
- comments