Profile
Blog
Photos
Videos
Dzień 120 13/02/2014
Do parku wstałyśmy, ale nie aż tak wcześnie, jak planowałyśmy. No cóż tak bywa, jak się późno (bądź wcześnie, zależy jak spojrzeć) wraca. Ale bardzo się fajnie wczoraj bawiłyśmy, szczególnie, że miałyśmy w planach jedynie szybką kolację ;)
A dziś też ciekawie. Rano pojechałyśmy do Parku Narodowego Ziemi Ognistej (Parque Nacional de Tierra del Fuego). Pięknie, trasa przez las, wzdłuż jeziora, a potem dróżką aż do portu, gdzie kończy się droga Ruta Nacional nr. 3 i kontynent. Tam też tabliczka: na Alaskę (czyli z północy na południe) jest ponad 17 tys kilometrów, a do Buenos Aires (dokąd lecimy jutro) ponad 3 tys km! Naprawdę ogromny jest ten kraj! A sam park miły i ładny, ale trzeba przyznać, że nie łatwo, by nas takie trasy zachwyciły po pobycie w Torres del Paine.
Po powrocie do miasta poszłyśmy na specjalność, którą trzeba zjeść na końcu świata: merluza negra z sosem z centolla (z tego co pamiętam, to słowniki mówiły, że merluza to morszczuk, choć ja nie jestem pewna z tymi rybami; a centolla patagónica to wielki krab z wód Patagonii, king crab po angielsku). Trzeba przyznać, że niezłe i wysublimowane (my to albo jemy tuńczyka z puszki i krakersy, albo wyszukane dania!).
Jak już o słynnych rzeczach z Ushuaia, to po obiedzie poszłyśmy do muzeum w starym więzieniu.
Pod koniec XIX wieku władze Argentyny postanowiły na tej odległej ziemi, o trudnych warunkach i prawie zerowych możliwościach ucieczki, zbudować kolonie karną. Budowę więzienia (zbudowanego tylko i wyłącznie za pomocą pracy rąk skazańców) rozpoczęto w 1902 roku i ukończono w 1920 roku. Panujące tu ratunku były rzeczywista bardzo trudne, wysłano tu głównie osoby skazane za najcięższe przestępstwa i jedynie mężczyzn (w podatkowej fazie również kobiety, ale nie wytrzymywały one ekstremalnych warunków). W 1947 roku, za rządów Juana Perona, więzienie uznano za niehumanitarne i je zamknięto. Przez lata należało do ministerstwa wojskowego, by całkiem niedawno zostać przekształcone w muzeum. Składa sie z kilku pawilonów, w jednym jest właśnie muzeum więziennictwa, inne pozostawiono nietknięte, by pokazać jego stan za czasów więzienia, w innych znajdują się muzea sztuki. Ciekawe miejsce, robi wrażenie.
Na terenie muzeum znajduje się też latarnia morska, a właściwie rekonstrukcja tej znajdującej się na wyspach Islas de los Estados (Wyspy Stanow, na wschód od Ziemi Ognistej). Tam bowiem właśnie na wyspach (a nie w kanale Beagle przy Ushuaia, jak można by pomyśleć) znajdowała się słynna opisywana przez Juliusza Verna "latarnia na końcu świata" (Faro del fin del mundo). Ta, którą można zobaczyć teraz na Wyspie Stanow, też jest jedynie rekonstrukcją tej oryginalnej (trzecia kopia znajduje się we Francji).
Po powrocie do hostelu wpadłyśmy na Marka (który zresztą też w nim mieszka), umówiliśmy się we czwórkę w barze (on miał czekać na Laurę), ale jak tam same dotarłyśmy, to okazało się, że bar zamknięty. Poszłyśmy do pierwszej lepszej restauracji, gdzie przechodząc obok, przypadkowo, odnaleźli nas Laura i Marc :). Patagonia jest mała (ogromna, ale w jakimś sensie mała), ale Ushuaia to już naprawdę wieś (tu naprawdę jest jedna główna ulica). Zjedliśmy razem kolację, a potem poszliśmy do baru na pożegnalego drinka. Marc jedzie jutro do Punta Arenas (pisałam, że robi trasę bardzo podobną do naszej, ale w odwrotnym kierunku? Zaczął niedawno w Buenos Aires, różnica tylko taka, że nie ma biletu powrotnego, nie wie ani gdzie, ani kiedy kończy, pewnie gdzieś w Meksyku! Suuuper, niektórzy to się umieją ustawić, też bym tak chciała!). A Laura leci tym samym samolotem co my do Buenos, o czym też się dowiedziałyśmy niedawno! Tak, tak, świat w podróży kurczy się drastycznie.
- comments