Profile
Blog
Photos
Videos
Dzien 80 04/01/2014
Dzien zaczął się trochę niespodziewanie. Zarezerwowalyśmy pokój (dwuosobowy, niedrogi, w centrum, więc szczęśliwe) w hostelu, który... jak się okazało, gdy tam dotarlysmy, już nie istnieje. Jest budynek, pusty, z napisem "na sprzedaż", więc rozumiem, że coś tam kiedyś było. No cóż, życie podróżnika. Obie stwierdzilysmy, że to niesamowite, że nie zdarzyło nam się to wcześniej, w ciągu ponad dwóch miesięcy. I że dobrze, że jest 11 rano, a nie w nocy! Czyli szklanka do połowy pełna:) W końcu przy kawie i wifi znalazłyśmy pokój, znów dzielony, ale za to hostel w centrum.
Po zalatwieniu części organizacyjnej, poszłyśmy na miasto. Piękna jest Salta, może to też zasługa tego intensywnego słońca (cieplo!), ale od razu zrobiła na mnie dobre wrażenie. Główny plac, 9 de Julio, przy którym od razu usiadlysmy na obiad. Już dawno nie udało nam się znaleźć kraju, w którym na placach byłyby stoliku (wiem, rozpuszczone jesteśmy przez te Hiszpanie, wychodzi to na każdym kroku!), a tu proszę, od razu. Tym miłej, że początek stycznia, a, pogoda, jak w lato. Zresztą tu lato się właśnie zaczyna i w wiadomościach w telewizji pokazywali ludzi na plaży, z komentarzem, że plażowa pogoda ma się utrzymać. Chce być na plaży w Argentynie w styczniu! (ale nie wiem, czy nam się uda, bo czasu mało).
Potem Museo de Archeologia de Alta Montania (MAAM). Nie pamiętam, żeby jakieś muzeum zrobiło na mnie takie wrażenie.
Najpierw trochę historii: przy granicy z Chile znajduje się jeden z najwyższych w regionie wulkanow, Llulluillaco (6739 m.n.p.m.), co prawdopodobnie w języku keczua oznacza "wodę lub miejsce pamięci". Nieaktywny od II połowy XIX w., w czasach kultury inkaskiej uznawany był za święte miejsce (Inkowi bowiem w sposób szczególny czcili góry i ich bogów). Podczas jednak z pierwszy na ten wulkan wypraw górskich w 1958 r. zdano sobie sprawę, że na jego szczycie znajdują się ruiny archeologiczne. Przeprowadzane w latach 80 (1983, 1984, 1985) przez antropologa amerykańskiego Johana Reinharda wyprawy doprowadziły w 1991 roku do jednego z największych odkryć w historii kontynentu. Odnaleziono nieprawdopodobnie dobrze zachowane ciała trójki dzieci (dwóch dziewczynek w wieku 15 i 6 lat i chłopca w wieku 6 i pol lat) z czasów inkaskich. Nazwano to "santuario de altura", czyli sanktuarium na wysokości. Ustalono, że dzieci zostały złożone w ofierze w związku z ceremonia Inka "Capacocha" ok. 1480 roku.
Ceremonia Inka "Capacocha" ("obligacion real", czyli obowiązek względem boga) odbywała się w okresie zbiorów, między kwietniem a lipcem i była jednym z najważniejszych świat. Składano ofiary bogom, należało dać to, co najlepsze, by otrzymać również dary wysokiej jakości. Ofiarą były więc... dzieci. Najpiękniejsze, najsilniejsze, wybrane dzieci (jedynie z klasy wyzszej) z czterech stron imperium Tawantisuyo szły często wiele tysiący kilometrów do Cusco. Tam na głównym placu odbywały się święcenia i ceremonie (m.in. rytualne małżeństwa między dziećmi władców różnych miast czy wiosek podkreślające jedność imperium). Po ceremonii dzieci wraz z opiekunami wracały w swe strony (na piechotę, w linii prostej, nie zważając na przeciwności czy odległość). Dzieci z północy Argentyny miały do domu ok 1800 km. Po dojściu do gory Llullaillco zostały przygotowane, podano im chiche (napój alkoholowy) i wzniesiono na szczyt. Odurzone alkoholem, zwinięte w koce (żeby im było ciepło i przyjemnie?) i śpiące zakopano w specjalnie przygotowanych dołach wraz z jedzeniem, piciem, sandalami, figurkami, piorkami, ozdobnymi metalami etc. na drogę. Uważano, że dzieci nie umierają, tylko łącza się z bogami. Same stają się prawie na równi bogom, dlatego każda rodzina chciała, by to właśnie jej dziecko było wybrane.
Llullaillco stali się w ten sposób huaca (czyli świętym miejscem ofiary, pochówku) i jest najwyższym punktem archeologicznym na świecie (6733 m.n.p.m.)! Bardzo niskie temperatury, bardzo mała zawartość tlenu (wysokość) i bakterii spowodowały, ze dzieci odkopano ponad 500 lat później w bardzo dobrym stanie: zachowaly sie nie tylko kości czy zęby, ale skóra na całym ciele, włosy, organy wewnętrzne (wykonano wiele badań i zdjęć rentgenowskich, jedynie płuca były pomniejszone z powodu niskiej ilości tlenu) etc. Dzieci znajdują się w muzeum MAAM i w sposób rotacyjny jedno z nich jest wystawiane w gablocie na widok publiczny. I to ma tak wstrząsnęło.
Widziałyśmy chłopca: ok. 6,5 lat, ale wielkości współczesnego czterolatka, pochowany z twarzą zwrócona w stronę wschodzącego słońca, skulony, jakby zasnął z głowa na kolanach i lewej ręce, czerwony strój, czerwony koc na połowie ciała, obwiazany sznurem (też głowa), buty, czarne, półdlugie włosy (w nich pióro), pomarszczona ręka zgięta w palcach (paznokcie!) ze srebrna bransoletka, łokieć, ucho. Generalnie (i może to mną najbardziej wstrząsnęło) miałam wrażenie, że to dziecko się zaraz obudzi. Bylo widać kawałek twarzy, miało zaciśnięte oczy i myślałam, że dzieci czasem udają, że śpią zaciskając mocniej powieki. Trochę tak to wyglądalo, śpiący chłopiec o ciemniejszej skórze. Sprzed 500 lat!
Miałam bardzo mieszane uczucia, czy należy te dzieci wystawiać na widok publiczny. Szok, ale też trochę smutek w tym wszystkim. Może to jednak zbyt brutalne? Może film, zdjęcia, opis by wystarczyły? Może to przez te świadomość, że zostały pochowane właściwie żywcem (odurzone)? A może to, że po 500 latach są tak dobrze zachowane? 500 lat później wygląda tak, jakby sobie przed chwila przysnal, jakby wciąż było w nim życie. Tak, jakby granicą między światem ziemskim a pozaziemskim, ludzkim a boskim, tym co było a tym co jest się zatarła. Jakby czas przestał być linearny a pojecie przemijania nabrało nowego znaczenia. Filozofuje? Wstrząsnęło mną to tak bardzo, że nie mogłam się otrząsnąć. Chyba jednak mimo wszystko polecam wizytę w tym muzeum.
Poza chłopcem znaleziono (nie widziałam na żywo, ale na filmie i opisach) dziewczynę lat 15 (La Doncella), jakby opiekunka tych młodszych, siedząca po turecku, ręce na brzuchu, twarz zwrócona w stronę pn-wsch, w buzi liście koki, brązowy strój, długie czarne włosy (warkoczyki). Młodsza dziewczynka, lat 6, zgięte nogi, ręce na udach, już po śmierci część ciała spalona (prawdopodobnie po uderzeniu pioruna), zwrócona w kierunku pd-wsch, przykryta kocem. Wszystkie dzieci miały zdeformowane czaszki, co wtedy oznaczało, że pochodziły z wyższej klasy (noblesy). No tak, nike dziecko nie zostałoby przecież złożone w ofierze!
W sali obok "Reina del Cerro" (czyli królowa wzgórza) i kolejna wstrząsająca historia. Pochowana na szczycie Cerro de Chusca (5140 m.n.p.m.), niedaleko Cafayate, za czasów Inka, była najprawdopodobniej kolejnym dzieckiem (8 lat) złożonym bogom w ofierze z okazji Capacocha. W 1921 roku zostalas znaleziona przez jakiegoś miejscowego poszukiwacza skarbów, który wykopał ja z grobu i... próbował sprzedać. Nie udało mu się to w Cafayate (czyżby mieszkańcy bali się gniewu bogów? Góra jest przecież niedaleko), ale udało mu się w Buenos Aires. Nie wiadomo dokładnie, co działo sie z mumia przez te lata (kupiec prawdopodobnie miał ja w swoim prywatnym muzeum!). Dość, że w 1991 roku ktos zobaczył ja na targu ulicznym w Buenos Aires, zawiadomił policję i archeologów, i tak znalazła się w MAAM. Nie jest aż tak dobrze zachowana jak dzieci. Smutna historia z nielegalnym handlem zniszczyła mocno jej ciało, ale i tak jak na setki lat później wyglada niesamowicie, siedzi w kucki, widać twarz, skórę, resztki czarnych włosów.
Dla Inkow Andy to były święte góry, dlatego to właśnie w nich składano ważne i święte ofiary. Do dziś odnaleziono tu 27 ciał (z rytualnych pochowków), z czego w samej Argentynie na czterech górach odnaleziono ciała ośmiorga dzieci.
Droga, która szły dzieci to fragment głównego szlaku Inkow, Qhapaq Ñan (Camino principal andino) łączącego Cusco z jakąkolwiek częścią Tawantisuyo. To 40 tys km, od południa Kolumbii, do Chile i Mendozy, uznane za dziedzictwo narodowe.
Udało nam się jeszcze zwiedzić (różową) katedrę na placu głównym, z imponującym ołtarzem i prochami m.in. don Martina Miguela de Güemes (bohatera narodowego).
Wieczorem c/Balcarce, czyli ulica barów i tzw. "peñas" czyli barów z lokalna, tradycyjna muzyka, często w formie jam session. Dziś spodobał nam się inny bar ("El bar del tiempo"), z dobrym winem Pinot Noir (Alamos) i deska z serami, jamon serrano, oliwkami i marynowana papryka. Inne wino i mógłby być to stolik w knajpie w Hiszpanii ;)
___
UPDATE: Dzieki wielkie dla mojego brata (pozdro!), ktory znalazl zdjecia dzieci na Internecie (zapomnialam napisac, ze oczywiscie nie mozna bylo w srodku muzeum robic zdjec, dlatego nie mam zadnego). Wejdzcie na strone ponizej. Tylko, ze jest tam blad- zdjecie 3 to zdjecie chlopca (w czerwonym stroju, z zacisnietymi powiekami), ktorego widzialysmy, a zdjecie 4 to zdjecie dziewczynki (zreszta widac, ze ona ma troche popalona twarz, prawdopodobnie przez piorun). Ale tak wlasnie wygladaja 500-letnie ciala dzieci!
http://www.livescience.com/21848-image-gallery-inca-child-mummies.html
- comments