Profile
Blog
Photos
Videos
Dzien 87 11/01/2014
Musiałyśmy zmienić pokój, bo nie miałyśmy rezerwacji, a ten, w którym byłyśmy, nie miał już wolnych łóżek. Tym razem... jeszcze mniejszy, trzy trzypietrowe łóżka i szuflady pod łódzkiem, bo nie ma miejsca nawet na szafkę. No nic, przeciez będziemy tu tylko spać.
Poszłyśmy do bazyliki Św. Franciszka z 1875 roku. Tutaj też spoczywają zwłoki Mercedes de San Martín (córki wodza gen. San Martín, jednego z wyzwolicieli Argentyny spod rządów Hiszpanii), jej męża Mariano Balcarce i ich córki. Kościół przetrwał trzęsienie ziemi w 1968 roku.
Potem poszłyśmy do wielkiego parku General San Martín (po drodze jeszcze zakup produktów na piknik i eleganckie domy wzdłuż ul. Saramiento i Civit, trochę jak na Tibidabo w Barcelonie).
Dobrze, ze udało nam się wskoczyć do tego kościoła rano, tuz przed zamknięciem, bo była to jedyna kulturalna rozrywka dzisiaj. Cała reszta dnia to jedzenie i picie :) Można by się przyczepić, ze to trochę hedonistycznie spędzony dzień, ale wolimy myśleć o tym, jak o afirmacji życia :) Wróciła kostarykanska Pura Vida! Usiadlysmy pod palmą w parku i zrobiłyśmy piknik: oliwki, ser, camembert, szynka, pasta z oliwek i oliwa z oregano (z Pasrai), chleb, no i to dobre wino Reserva Malbec z bodegi Vistandes. Czad! A ze byli wifi, to słuchalysmy latynoskiej muzy na youtubie (mamy ostatnio z pięć takich piosenek, które chodzą za nami od Ekwadoru, co chwile podspiewujemy i raz na jakiś czas słuchamy. Trochę nienormalne jesteśmy, tym bardziej, że żadna z nas w sumie nie lubi takiej muzyki, a tu wielkie fanki! :))
Park jest ogromny (420 ha), udało mi się przejść dookoła sztucznego jeziorka, po którym pływały kajaki i obok którego jest klub regacki. Na więcej niestety nie starczyło czasu (następnym razem)
Dziś ok 35°C, ma być jeszcze cieplej. My wracamy do Chile, do Santiago, ale tak będzie pewnie podobna pogoda.
Wieczorem postanowiłyśmy zjeść słynna parillade (mięso z grilla), ale okazało się, że w tej ułożonej przez restauracje główna część to nerki, flaki etc. czego ja nie jadam, więc postanowiłyśmy wybrac mieso z karty i stworzyć własną parillade (chorizo, morcilla (jak kaszanka) i stek (bife de lomo)). Trzeba przyznać, że ten stek (z sosem pieczarkowym i chimichuri) to było najlepsze mięso jakie udało nam się zjeść w ten podróży, jeśli nie w życiu. Cały czas twierdziłam, że po podróży wracam do wegetarianizmu, ale musze to jeszcze przemyśleć :) Choc luz, w Europie to łatwiejsze niż tutaj. I chyba odradzam przyjazd do Argentyny tym, co nie jedzą mięsa i nie piją wina - traci się połowę przyjemności :)
W hostelu zagadał do nas pewien Amerykanin i spędziliśmy wiele godzin na rozmowach i opowieściach. Opowiadał szczególnie on i to głównie o tym jak przetrzepywali go na.... amerykańskiej granicy! Raz jak wracał wynajętym samochodem z Meksyku (gdzie mieszkal ostatnie lata), spuścili mu powietrze z opon, porozcinali tapicerkę etc. I z uporem maniaka zadawali mu pytania w stylu: "czy ktoś obcy miał dostęp ostatnio do tego samochodu?" "Tak, jakieś tysiące osób, to jest wynajęty samochód!" :) Albo jak raz przyleciał do Stanów, na hiszpańskim paszporcie (ma podwójne obywatelstwo), bo mu ukradli amerykański, to potraktowali go jak obcokrajowca (chyba nie wiedzieli, jak sobie poradzić z Amerykaninem bez amerykańskiego paszportu), przetrzepali wszystko, przetrzymali go na noc, zadali sto standardowych pytań ("Co będzie pan robił w Stanach?", "Jak długo ma pan zamiast zostać?" I nie wiedzieli, co zrobić z odpowiedziami: "to moj własny kraj, zostaje tak długo, jak zechce!!"). Chyba nie pomogła też masa pieczątek z arabskich krajów w paszporcie. A no i o jego własnej, wymyślonej, "średniowiecznej" diecie, tzn. że je tylko to, co było dostępne w Średniowieczu i nieprzetworzone. Bez sensu, zresztą ja bym nie mogła bez ryżu i sushi :) Smiesznie było i śmieszny też koleś z recepcji, który nam podawał nielegalne wino gratis...
- comments